Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   135   —

Nie mnie, lecz moje wińcie interesa.
Kiedy kraść żony kolej na was przyjdzie,
Jestem gotowy równie długo czekać.
Tu żyd, mój ojciec mieszka. Hej! czy słyszysz?
Jessyka  (w oknie, ubrana po męsku).
Kto tam? odpowiedz dla mojej pewności,
Choć przysiądz mogę, że głos ten znam dobrze.
Lorenco.  Lorenco, twoja miłość.
Jessyka.  O tak, Lorenco! o tak, miłość moja!
Bo kogóż więcej kocham? a prócz ciebie,
Któż wie, Lorenco, czyli jestem twoją?
Lorenco.  Niebo i twoje myśli są świadkami,
Że jesteś moją.
Jessyka.  Lorenco, co prędzej
Weź tę szkatułkę; warta bacznej straży.
Dziękuję nocy, że mnie nikt nie widzi,
Bo sama własnej przemiany się wstydzę.
Lecz miłość ślepa; młodzi kochankowie
Nie mogą widzieć własnych pięknych szaleństw,
A gdyby mogli, sam nawet Kupido,
Widząc mnie chłopcem, płonąłby ze wstydu.
Lorenco.  Spiesz się, bo musisz moją nieść pochodnię.
Jessyka.  Jakto? czy własnej hańbie mam przyświecać?
I tak już dosyć jest hańba ta jasna.
Służbę jawności polecasz mi, drogi,
A mnie potrzeba cienia i ukrycia.
Lorenco.  Dosyć cię kryje twoja piękna odzież
Młodego chłopca. Lecz spiesz się, kochana,
Bo noc ucieka, a na nas Bassanio
Od dawna czeka w przyjaciół swych kole.
Jessyka.  Idę drzwi zamknąć, więcej dukatami
Palce ozłocić i za chwilę wrócę (znika).
Gracyano.  Na honor, co za wierna z niej niewierna!
Lorenco.  Niech zginę, jeśli nie kocham jej z duszy;
Bo jest roztropna, ile sądzić mogę,
Bo piękna, jeśli oczy me nie kłamią,
I wierna, czego dowody mi dała;
A jak roztropna i piękna i wierna