Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   119   —

Bassanio.  Możesz bez obawy.
Szajlok.  Chciałbym nie mieć obawy; ale żebym nie miał obawy, potrzebuję namysłu. Czy mogę mówić z Antoniem.
Bassanio.  Jeśli chcesz z nami dziś obiadować.
Szajlok.  Tak, i wąchać wieprzowinę i jeść to pomieszkanie, w które wasz prorok Nazarejczyk wpędził dyabła! Będę kupował z wami, sprzedawał z wami, przechadzał się z wami i tam dalej, ale nie chcę jeść z wami, pić z wami, ani modlić się z wami. Co tam nowego na Rialto? Kto się do nas przybliża?

(Wchodzi Antonio).

Bassanio.  To Antonio.

Szajlok  (na stronie). Co za fałszywa mina publikana!
On chrześcijanin, już go nienawidzę,
Lecz stokroć więcej, że w głupiej prostocie
Darmo pieniądze biednym rozpożycza,
I zniża procent na giełdzie weneckiej.
O, jeśli kiedy chwycę go za biodro,
Dawną urazę nakarmię do sytu!
On nienawidzi święte plemię nasze,
I szydzi ze mnie pośród kupców tłumu,
Ze mnie i moich godziwych zarobków,
Które zwie lichwą. Niech przekleństwo spadnie
Na ród mój cały, jeśli mu przebaczę!
Bassanio.  Szajlok, czy słyszysz?
Szajlok.  Właśnie teraz myślę,
Jak stoją rzeczy z moją gotowizną.
O ile mogę z pamięci miarkować,
Nie będę w stanie całych trzech tysięcy
Zebrać natychmiast; ale cóż to znaczy?
Bankier z mojego pokolenia, Tubal,
Doda mi więcej. Na ile miesięcy
Ma być pożyczka? (Do Antonia) Uniżony sługa!
Właśnie o panu mowa teraz była.
Antonio.  Choć to mym nigdy zwyczajem nie było
Brać albo dawać pieniądze na procent,
Dziś, dla naglących potrzeb przyjaciela,
Zwyczaj ten łamię. (Do Badania) Czy wie, co ci trzeba?