Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   111   —

Nigdy w uśmiechu zębów nie pokażą,
Choć Nestor świadczy, że żart śmiechu godny.

(Wchodzą: Bassanio, Lorenco i Gracyano).

Solanio.  Otóż szlachetny twój krewny Bassanio,
Gracyan, Lorenco. Bywajcie więc zdrowi,
W lepszem was teraz zostawiamy kole.
Salarino.  Gdyby nie przyszli godniejsi ode mnie,
Byłbym tu został, żeby cię rozerwać.
Antonio.  Waszą obecność zawsze drogo cenię.
Przypuszczam teraz, że wam interesa
Korzystać każą z pierwszej sposobności.
Salarino.  Więc do widzenia, łaskawi panowie.
Bassanio.  Kiedyż się znowu pośmiejemy społem?
Rzadcy z was goście od pewnego czasu.
Salarino.  Będziem korzystać z pierwszej sposobności.

(Wychodzą: Salarino i Solanio).

Lorenco  (do Bassania). Skoro znalazłeś Antonia, odchodzim,
Ale pamiętaj, że razem na obiad
Spotkać się mamy.
Bassanio.  Nie chybię godziny.
Gracyano.  Antonio, w twarzy twej czytam cierpienie;
Światowe rzeczy zbyt wysoko cenisz:
Traci je, kto je kupuje tak drogo.
Wierzaj mi, wielka, dziwna w tobie zmiana.
Antonio.  I ja też świat ten ile wart jest cenię,
Jak scenę, kędy każdy gra swą rolę;
A mnie tragiczna rola się dostała.
Gracyano.  To ja znów śmieszka wolę przyjąć rolę;
Niech przyjdą marszczki wśród tańców i śmiechu.
Wolę, niech wino śledzionę przepali,
Niż żeby serce zmroziły westchnienia.
Czemuż ma człowiek z gorącą krwią w żyłach
Siedzieć jak posąg starego pradziadka?
I spać czuwając, ciągle w złym humorze,
Zawlec się w końcu w królestwo żółtaczki?
Słuchaj, Antonio, a słowa te przyjaźń
Natchnęła szczera: są na ziemi ludzie,
Na których twarzy, jak stojącej wodzie,