Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   110   —

I wszystko, co mym statkom grozić może,
W duszyby mojej smutek rozbudzało.
Salarino.  Sam oddech, którym studziłbym mą zupę,
Febryczne zimno w serceby mi wlewał
Na myśl, co może wielki wiatr wśród morza.
Nie mógłbym patrzeć na klepsydry piasek
I wraz nie myśleć o morskich mieliznach,
Nie widzieć, jak tam bogaty mój Andrzej
Niżej swych boków pochylonym masztem
Grób swój całuje. Nie stawiłbym nogi
W kamiennych ścianach świętego kościoła,
I wraz nie myślał o skałach podwodnych,
O które statek mój trącając piersią,
Wonne korzenie rozsiałby po morzu,
Fale ryczące w jedwab’ mój ustroił;
Słowem, przed chwilą być panem tak wielkim,
Po chwili — niczem. Kiedy o tem myślę,
Czyż mogę zaraz nie myśleć i o tem,
Że jeśli moja sprawdzi się obawa,
Długiego smutku dnie na mnie czekają?
Daremno przeczyść; Antonio jest smutny,
Bo myśli o swych towarach na morzu.
Antonio.  Nie, przyjaciele. Dzięki mojej doli.
Niejeden statek majątek mój niesie,
W niejednem miejscu, i cobądż wypadnie,
Rok ten mojego losu nie jest panem.
Smutków mych źródłem nie myśl o towarach.
Salarino.  To może miłość?
Antonio.  Co za przypuszczenie!
Ani też miłość? Więc pozwól powiedzieć:
Dlategoś smutny, żeś nie jest wesoły;
I równie łatwo byłoby ci tańczyć.
Mówić, żeś wesół, bo nie jesteś smutny.
Przysięgam na dwie janusowe głowy,
Natura lepi zabawne figury:
U jednych radość ciągle z ócz wygląda,
Śmieją się ciągle, jakgdyby papugi
Na kobzy odgłos; drudzy, z kwaśną miną,