Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Apemant.  I ja teżbym wolał; byłby to figiel, jakiego nigdy jeszcze kat złodziejowi nie wypłatał.
Błazen.  Jesteście sługami trzech lichwiarzy?
Wszyscy.  Tak jest, błazenku.
Błazen.  Zdaje mi się, że każdy lichwiarz musi mieć błazna na służbie. Pani moja jest także lichwiarką, ja też jestem jej błaznem. Gdy ludzie przychodzą pożyczać u waszych panów, wchodzą ze smutkiem, a odchodzą z weselem; w domu mojej pani dzieje się przeciwnie, wchodzą z weselem, a odchodzą ze smutkiem. Dlaczego?
Sł. War.  Mógłbym powiedzieć jedną tego przyczynę.
Apemant.  Powiedz więc, ażebyśmy cię uznali za tatusia i hultaja, co wcale nie umniejszy twojego poważania.
Sł. War.  Co to jest tatuś, błazenku?
Błazen.  Błazen w pięknem odzieniu, coś na twoje podobieństwo. Jest to duch: czasami pokazuje się w postaci pana, czasami w postaci prawnika, czasami wygląda jak filozof, tylko że nie filozoficznego szuka kamienia; bardzo często ma minę kawalera, a w ogólności wszystkie formy, pod któremi człowiek rośnie i próchnieje od trzynastego do osiemdziesiątego roku.
Sł. War.  Nie całkiem ty błazen.
Błazen.  Jak ty nie całkiem mądry. Ile u mnie błazeństwa, tyle u ciebie braku mądrości.
Apemant.  Tej odpowiedzi nie powstydziłby się Apemantus.
Wszyscy  Słudzy. Z drogi! z drogi! zbliża się Tymon.

(Wchodzą: Tymon i Flawiusz).

Błazen.  Nie zawsze ja chodzę za kochankiem, starszym bratem lub kobietą; zdarza mi się chodzić i za filozofem. (Wychodzą: Apemantus i Błazen).
Flawiusz.  Oddalcie się, proszę, za chwilę przyjdę rozmówić się z wami. (Wychodzą Słudzy).

Tymon.  Dziwię się bardzo. Dlaczego aż dotąd
Jasnoś mi stanu mego nie wykazał,
Abym wydawał wedle mych dochodów?
Flawiusz.  Nigdy mnie, panie, słuchać nie raczyłeś.
Tymon.  Żartujesz; może wybierałeś porę,