Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 7.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   287   —

Perykles.  Nie, dostojny mowco,
Ciałom jej rzucił do morza tą ręką.
Cerymon.  Na tem wybrzeżu.
Perykles.  To zbyt tylko pewne!
Cerymon.  Dajcie jej pomoc; to zbytek radości.
Ciało tej pani w burzliwym poranku
Na naszą ziemię wyrzuciły fale.
Otwarłem trumnę, tam przy niej znalazłem
Drogie klejnoty; wróciłem jej życie
I tum osiedlił w świątyni Dyany.
Perykles.  Mogęż je widzieć?
Cerymon.  Zapraszam cię, panie,
Do mego domu, tam ci je przyniosą.
Lecz patrz, Taiza do zmysłów przychodzi.
Taiza.  O, niech nań spojrzę! Jeśli mi jest obcy,
Świętość ma, głucha na zmysłów podszepty,
Milczeć im każe mimo ócz świadectwa.
O, panie, powiedz, czy ty nie Perykles?
I głos masz jego i jego postawę.
Czy nie mówiłeś o burzy o śmierci,
O urodzeniu?
Perykles.  Głos zmarłej Taizy!
Taiza.  Jestem Taiza, którą jak umarłą
Rzuciłeś w morze.
Perykles.  Potężna Dyano!
Taiza.  Teraz cię lepiej poznaję. Gdy płacząc,
Opuszczaliśmy mury Pontapolis,
Król a mój ojciec ten pierścień mi włożył.

(Pokazuje mu pierścień).

Perykles.  Ten, ten, dość na tem! Wszechmogące bogi
Wasza obecna dobroć na żart zmienia
Wszystkie ubiegłych lat moich boleści!
Sprawcie, ażebym na ust jej dotknięcie
W nic się rozpłynął! Przybliż się, o droga,
Niech cię w ramionach znowu mych pogrzebię!
Maryna.  Me serce z moich wyskoczyć chce piersi,
Aby się rzucić na matki mej łono.

(Klęka przed Taizą).