Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 7.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   224   —

Podporę króla a poddanych radość.
Nad wszystkie cuda było jej oblicze,
Lecz reszta, tylko do ucha ci powiem,
Była tak szpetna, jak jest kazirodztwo.
Gdym to rozumem odkrył, grzeszny ojciec
Miast groźby, słowa pochlebne mi szeptał;
Lecz wiesz, że głowa ta najprędzej spada,
Na której tyran pocałunek składa.
Strach mnie ogarnął i tutaj uciekłem,
Cieniami nocy odziany burzliwej,
Która mym dobrym była opiekunem.
Tu rozmyślałem nad tem, co się stało,
Co stać się może. Wiem, że jest tyranem;
Trwogi tyranów z każdą tylko wiosną,
Od lat bujniejsze, nie schną ale rosną.
Jeśli przypuszcza (a jak o tem wątpić?),
Że ciekawemu wyszepczę powietrzu,
Ilu szlachetnych książąt krew on wylał,
By czarne łoża ukryć tajemnice,
Chcąc koniec swojej położyć obawie,
Mój kraj orężnych tłumami zaleje,
Mszcząc niby krzywdę, którąm mu wyrządził.
Za błąd mój, jeśli błędem zwać to można,
Okrutnej wojny cios wszystkich dosięgnie.
Troska o wszystkich, a i ty w ich rzędzie,
Co mi te robisz zarzuty —
Helikanus.  Niestety!
Perykles.  Sen z oczu, z twarzy zegnała rumieniec,
W tysiącznych myślach błąkam się niepewny,
Jakby odwrócić burzę tę, nim spadnie,
A gdy nie mogłem wynaleźć ratunku,
Choć smutkiem litość królewską objawiam.
Helikanus.  Skoro mi, panie, pozwoliłeś mówić,
Myśl mą wypowiem z całą otwartością:
Antyoch słuszną przeraża cię trwogą,
Trwoży cię tyran, który jawną wojną,
Lub tajną zdradą życie ci zabierze.
Puść się więc w podróż daleką, dopóki