Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 7.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   217   —

Natura piękność dała jej w posagu,
A na soborze zebrane planety
Doskonałości wszystkie jej swe dały.

(Wchodzi córka Antyocha).

Perykles.  Patrz, patrz, to ona! Patrz, piękna jak wiosna,
Gracye jej służą, myśli jej królują
Nad każdą cnotą, która sławę daje!
Jej twarz piękności jest księgą, w tej księdze
Tylko rozkoszy można czytać dzieje,
Bo wymazany wszelki był z niej smutek;
Nigdy złośliwość gniewna a uparta
Słodkim jej myślom nie towarzyszyła.
Miłości boże, coś mężem mnie stworzył,
Ognistą żądzę w mych zapalił piersiach,
Niebieski owoc z drzewa tego uszczknąc
Lub umrzeć, przybądź na pomoc mi teraz,
A posłusznego woli twojej sługę
Do tego szczęścia bez granic poprowadź!
Antyoch.  Książę Perykles —
Perykles.  Który z duszy pragnie
Synem wielkiego zostać Antyocha.
Antyoch.  Stoi przed tobą piękna Hesperyda
Ze złotem jabłkiem, którego strach dotknąć,
Bo groźnych smoków pilnują go straże.
Twarz jej, jak niebo, przyciąga twe oczy
Niepoliczone blaski jej podziwiać,
Które zasługa może tylko zyskać;
Jeśli jej nie masz, głowa twa zapłaci
Zarozumiałych oczu twych zuchwałość.
Jak dziś ty, sławni ci niegdyś książęta,
Wieścią zwabieni, a zuchwali żądzą,
Niemym językiem bladego oblicza
Pod firmamentu gwiaździstego dachem
Niech ci powiedzą, jak męczennikami
Polegli wszyscy w Kupidyna wojnie;
Niechaj ci będą głowy ich przestrogą,
Byś sam zuchwałą na smierć nie biegł nogą.
Perykles.  Dzięki ci, królu, że mnie nauczyłeś