Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 7.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Co mnie tych względów zrobiło niegodnym,
Które tak często wprzód mi oddawali.
Widzę Ulissa; przerwę mu czytanie.
Witaj, Ulissie!
Ulisses.  Witaj mi, Tetydy
Potężny synu!
Achilles.  Co takiego czytasz?
Ulisses.  Dziwny to pisarz; toć on mnie tu uczy,
Że człek, jakkolwiek bogato posażny
Czy w duszy wielkość, czy w urodę ciała,
Ze skarbów swoich chełpić się nie może,
Czucia ich nie ma tylko przez odbicie,
Gdy cnoty jego promienistem ciepłem
Innych ogrzeją, a ci znów od siebie
Pierwszemu dawcy ciepło odsyłają.
Achilles.  Nic w tem dziwnego niema, Ulissesie,
Piękności twarzy nie widzi posiadacz;
Jej blask dla innych tylko świeci źrenic.
Zmysłowych wrażeń najczystszy pośrednik,
Oko, nie może z swej jamy wyskoczyć,
Samo się widzieć; w innem tylko oku
Może się własnym pozdrowić obrazem.
Wzrok się nie może ku sobie obrócić,
Błąkać się musi, aż zwierciadło znajdzie,
W którem nakoniec może się zobaczyć.
Nic w tem dziwnego.
Ulisses.  Nie zdanie mnie dziwi
Nic w niem nowego — lecz pisarza wnioski,
Który chce dowieść, że żaden śmiertelny
Nic nie posiada, jakkolwiek bogaty
W złoto lub cnoty, jeżeli poprzednio
Z drugimi skarbem swym się nie podzieli,
Że sam przez siebie nie wie nawet o nich,
Póki nie ujrzy ich w oklasku bliźnich,
Co je rozwija, jak sklepienie murów
Głos potęguje, jak brama stalowa
Bierze od słońca i słońcu odsyła
Twarz jego jasną i jego upały.