Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   81   —

Z całą wściekłością na kogo uderzy,
Ciosy jej znosić z pogodnym umysłem,
To jest znamieniem dusz niepospolitych.
Z twoich ust tyle mądrych rad słyszałem,
Że ktoby wszystkie w pamięci swej wyrył,
Miałby na wszystko serce nieugięte.
Wirgilia.  O Boże, Boże!
Koryolan.  Błagam cię, niewiasto —
Wolumnia.  Niech mór owionie wszystkie cechy rzymskie,
I niechaj wszystkie przepadną rzemiosła!
Koryolan.  Kochać mnie zaczną, jak przestaną widzieć.
Przywołaj, matko, stare twoje męstwo,
I bądź, jak ongi, kiedy powtarzałaś,
Że gdybyś była żoną Herkulesa,
Sześć prac na własną podjęłabyś rękę,
By ulżyć trudów twemu małżonkowi. —
Nie bądź tak smutny, bądź zdrów, Kominiuszu!
Bądź zdrowa, żono, matko, bądźcie zdrowe!
I dla mnie dobre wrócą jeszcze czasy. —
A ty, mój stary, wierny Meneniuszu,
Łzy twoje słońsze od łez młodych ludzi,
I wyjadają stare twoje oczy. —
Nieraz wśród wojny scen rozdzierających
Widziałem, wodzu, twarz twoją spokojną,
Tym zapłakanym powiedz dziś kobietom,
Że gdzie uderzył cios nieunikniony,
Łzy tam daremne i śmiech jest tam próżny. —
Wiesz, matko, dotąd me niebezpieczeństwa
Zawsze nakońcu pociechą ci były,
I teraz, chociaż samotny w świat idę,
Jak smok do swojej samotnej jaskini,
O której ludzie z drżeniem prawią dziwy,
Chociaż na oko żaden jej nie widział,
Twój syn lub znowu wejdzie na wyżyny,
Lub będzie zdrady podstępnej ofiarą.
Wolumnia. O mój jedyny, gdzie chcesz się obrócic?
Weź Kominiusza dobrego na chwilę,
Drogę z nim rozważ, ślepo się nie rzucaj