Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   55   —

Koryolan.  W izbie senatu?
Sycyn.  Tam, Koryolanie.
Koryolan.  Wolnoż mi teraz odzież zmienić?
Sycyn.  Wolno.
Koryolan.  Idę ją zmienić. Gdy znów będę sobą,
Pospieszę zaraz do izby senatu.
Menen.  Pozwolisz, że ci towarzyszyć będę.
Czy chcecie z nami?
Brutus.  Na lud tu czekamy.
Sycyn.  Więc bądźcie zdrowi!

(Wychodzą: Koryolan i Meneniusz).

Dostał, czego pragnął,
A z oczu widać, jak mu w sercu wrzało.
Brutus.  Skromne odzienie z pysznem nosił sercem. —
Racz lud odprawić. (Wchodzą Obywatele).
Sycyn.  Więc jakże, panowie,
Wybór skończony?
1 Obyw.  Daliśmy mu głosy.
Brutus.  Bodaj miłości waszej stał się godnym!
2 Obyw.  Amen! Gdy biorę rzecz na biedny rozum,
On sobie drwił z nas, prosząc nas o głosy.
3 Obyw.  Brał nas na fundusz, ani wątpliwości.
1 Obyw.  Bynajmniej, to jest zwykła jego mowa.
2 Obyw.  Ty jeden tylko nie chcesz tego wiedzieć,
W jak pogardliwy traktował nas sposób.
Czemu swej sławy znaków nie pokazał,
Ran odniesionych?
Sycyn.  Jestem przekonany,
Że je pokazał.
Kilku Obyw.  Nie, nikt ich nie widział.
3 Obyw.  Mówił o ranach — mógłby je pokazać
Na osobności; potem kapeluszem
Wiewając, mówił tak do nas z pogardą:
„Chcę być konsulem; starożytny zwyczaj,
Bez głosów waszych, nie dozwala na to,
Więc proszę o nie“. A kiedy je dostał,
„Dziękuję!“ mówił, „za głosy dziękuję,
Słodziuchne głosy, gdyście głosy dali,