Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   120   —

A treść głębokim przejęła nas bólem.
Na pierwsze jego błędy, mojem zdaniem,
Nie trudno było wynaleźć lekarstwo;
Lecz kończyć, właśnie gdzie zacząć był winien,
Ale zmarnować nasze poświęcenia,
I naszym kosztem chcieć nas wynagrodzić,
Z miastem gotowem na łaskę się poddać
Traktat zawierać, nie, na takie błędy
Niema wymówki.
Aufidiusz.  On sam się przybliża,
Niech się tłómaczy.

(Wchodzi Koryolan przy odgłosie bębnów, z rozwiniętemi chorągwiami, tłum Obywateli mu towarzyszy).

Koryolan.  Witam was, panowie!
Wracam, jak byłem, wiernym wam żołnierzem,
Nie zarażony miłością mej ziemi
Więcej, jak w chwilach mojego wygnania,
A zawsze waszym posłuszny rozkazom.
Wiedzcie, żem wojnę szczęśliwie prowadził,
Że krwawą drogę wyrąbałem.szablą
Aż do bram Rzymu. Przynosimy łupy
Nad koszta wojny o trzecią część wyższe.
Zawarłem pokój tak dla was zaszczytny,
Jak jest dla Rzymu haniebny. Tu składam
Traktat, konsulów podpisem stwierdzony
I opatrzony senatu pieczęcią.
Aufidiusz.  Dostojna Rado, nie czytając pisma,
Powiedzcie zdrajcy, że danej mu władzy
W niewaszych celach zbrodniczo nadużył.
Koryolan.  Zdrajcy? Kto zdrajcą?
Aufidiusz.  Marcyusz.
Koryolan.  Marcyusz zdrajcą?
Aufidiusz.  Tak, Kajusz Marcyusz. Alboż się spodziewasz,
Że cię pozdrowię skradzionem nazwiskiem
Koryolana, zwycięzcą Koryolów?
Panowie, miasta naszego senacie,
On wasz interes zdradził przeniewierczo,