Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   111   —

Że co odrzucam, związany przysięgą,
To wam nie może wydać się odmową.
Nie żądaj, bym mych rozpuścił żołnierzy,
Z czeladzią rzymską chciał kapitulować.
Nie mów, że jestem twym synem wyrodnym,
Nie chciej łagodzić zemsty mej i gniewu
Rozumowaniem zimnem.
Wolumnia.  Dosyć tego!
Jużeś powiedział, że nic nam nie przyznasz,
Bo o to prosić przychodzim jedynie,
Coś już odmówił; lecz my będziem prosić,
A gdy się w naszych zawiedziem błaganiach,
Zatwardziałości twej będzie to winą.
Słuchaj nas teraz.
Koryolan.  Bądźcie mi świadkami,
Ty, Aufidiuszu i Wolsków rycerstwo,
Bo żadnych poselstw rzymskich słuchać nie chcę
Bez wiedzy waszej (siada). Jakie twe żądanie?
Wolumnia.  Choćbym milczała, ubiór nasz i postać
Jasno ci mówią, jak bolesne życie
Wiodłyśmy w Rzymie od twego wygnania.
Pomyśl, jak nasze cierpienie prześciga
Wszystkich żyjących niewiast utrapienie,
Gdy na twój widok, miast błyszczeć weselem,
Źrenice nasze gorzką łzą zachodzą,
A serca, zamiast bić w piersiach radośnie,
Drżą od bojaźni, smutku i rozpaczy,
Bo matka, żona, dziecię twoje widzą,
Że syn, małżonek, ojciec, własną ręką
Szarpie okrutnie wnętrzności ojczyzny.
Nieprzyjaźń twoja dla nas najsmutniejsza,
Bo ty nam bronisz modlić się do nieba,
Co jest pociechą wszystkich nieszczęśliwych.
Jakże, niestety, zanieśćbyśmy mogły
Modlitwy nasze za naszą ojczyznę,
(Co jednak naszą świętą powinnością)
A razem modły za twoje zwycięstwo
(Co równie świętą naszą powinnością)?