Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   90   —

Głosy wrzaskliwe z Rzymu wykrakały.
Ta ostateczność do twego ogniska
Dziś mnie sprowadza, nie myśl jednak błędnie,
Że chciałem życie moje uratować.
Gdybym się lękał śmierci, na tej ziemi
Niema człowieka, którego spotkanie
Byłoby dla mnie od twego groźniejsze.
„Wściekłość mnie tylko do ciebie przygnała,
I żądza zemsty na mych krzywdzicielach.
Jeśli twe serce równa pali żądza,
Jak ja, chcesz pomścić stare twoje krzywdy,
Obmyć z twej ziemi szpetną plamę hańby,
Na twoją korzyść mojej nędzy użyj,
W mej zemście szukaj twojej pomyślności,
Bo przeciw mojej przegniłej ojczyźnie
Będę z szatana walczył zaciekłością.
Ale jeżeli na sercu ci zbywa,
Jeśli znużony, szczęścia nie chcesz szukać,
I dla mnie także ciężarem jest życie.
Oto pierś moja! nasyć starą zemstę.
Byłbyś szalony, gdybyś nie uderzył,
Bom ja cię, zawsze ścigał z nienawiścią,
Z żył twej ojczyzny krwi morze wylałem,
I żyć nie mogę, tylko dla twej hańby,
Jeśli dla służby twojej żyć nie mogę!
Aufidiusz.  Słowo twe każde, Kajuszu Marcyuszu,
Jeden korzonek mej starej urazy
Z głębin mojego serca wypleniło.
Gdyby sam Jowisz, z łona tej tam chmury,
Jakie mi niebios odsłaniał tajniki,
I rzekł: „to prawda“, nie wierzyłbym silniej,
Jak słowom twoim, szlachetny Marcyuszu.
Pozwól ramionom uścisnąć to ciało,
Na którem jesion mojego pocisku
Tysiąc się razy łamał na kawałki,
I blady księżyc przerażał trzaskami.
Teraz kowadło miecza mego ściskam.
Odtąd, na miłość będę z tobą walczył,