Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 4.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   250   —

W chwili rozpaczy.
Król Lear.  I ja też tak myślę.
Albany.  Nie wie, co mówi. Próżnobyśmy chcieli,
Żeby nas poznał.
Edgar.  Daremne zachody. (Wchodzi Oficer).
Oficer.  Panie mój, Edmund skonał.
Albany.  Mała strata.
Słuchajcie teraz, jakie nasze myśli.
Zrobimy wszystko, co może osłodzić
Wielkiej ruiny ciężkie utrapienie.
Przez ciąg żywota starego monarchy
Składamy w jego ręce naszą władzę.

(Do Edgara i Kenta).

Was przywracamy do waszych praw dawnych,
Dodając godność, choć wiemy, że nigdy
Nie może waszym równą być zasługom.
Każdy przyjaciel z naszych rąk odbierze
Cnót swych zapłatę, każdy nieprzyjaciel
Wychyli kielich należnej goryczy.
O patrzcie! patrzcie!
Król Lear.  I biedny mój błazen
Był powieszony! Nie, nie, nie chcę życia!
Ach! i dlaczegóż pies, koń i szczur żyje,
A ty bez ducha? Nigdy już nie wrócisz.
Nigdy i nigdy, ach! nigdy i nigdy!
Proszę, odepnij guzik ten. Dziękuję.
Czy widzisz? Spojrzyj na nią, na jej lice,
Patrz, tam, tam! (Kona).
Edgar.  Mdleje! Panie, panie!
Kent.  O, pęknij serce! o, błagam cię, pęknij!
Edgar.  Panie, spójrz na nas!
Kent.  Nie dręcz próżnem słowem
Smutnego ducha; pozwól, niech uleci.
Ten wrogiem jego, ktoby jeszcze pragnął
Wplatać go dłużej w twarde świata koło.
Edgar.  Skonał naprawdę.
Kent.  W tem dziw, że tak długo
Mógł przywłaszczonem tylko istnieć życiem,