Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 4.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   229   —

Wszystko zasłania płaszcz gronostajowy.
Powlecz grzech złotem, a strzaska się na nim
W bezsilnym ciosie miecz sprawiedliwości;
Daj mu łachmany, a karła go słomka
Na wskroś przeszyje. Nie, niema występnych,
Niema, powiadam! (bo wszystkim przebaczam)
Możesz mi wierzyć, mnie, który mam władzę
Zapieczętować skarżącego usta.
Radzę ci teraz szklane kupić oczy,
Jak wyszarzany polityk udawać,
Że widzisz jasno to, czego nie widzisz.
A teraz, teraz, teraz ściąg mi buty!
Ciąg silniej, dobrze!
Edgar.  Co za mieszanina
Sensu i dziwactw! To rozum w szaleństwie.
Król Lear.  Jeżeli pragniesz nad mym płakać losem,
Weź moje oczy. Znam ja cię dość dobrze;
Imię twe Gloucester; musisz mieć cierpliwość;
Wszak płacząc, na tę przybyliśmy ziemię;
Wiesz, że smakując raz pierwszy powietrze,
Kwilimy. Słuchaj, powiem ci kazanie.
Gloucest.  O dniu boleści!
Król Lear.  Rodząc się, płaczemy,
Żeśmy na wielką błaznów przyszli scenę. —
Co za kapelusz! — Pyszny byłby fortel
Dać szwadronowi pilśniane podkowy.
Spróbuję, a gdy zięciów mych podejdę,
Na kark im wpadnę, siekaj! rąb! zabijaj!

(Wchodzi Szlachcic z Oddziałem).

Szlachcic.  To on; musimy zabrać go. O panie,
Twa droga córka —
Król Lear.  Nikt mnie nie odbije?
Co? jestem jeńcem? Widzę, żem stworzony,
Aby fortuny wieczną być igraszką.
Miejcie wzgląd dla mnie; dostaniecie okup.
A gdzie jest chirurg? Cięto mnie do mózgu.
Szlachcic.  Będziesz miał wszystko.
Król Lear.  Sam? bez pomocników?