Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 4.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   194   —

By świat się zmienił lub przepadł. Rwie włosy,
Które ze ślepą wiatr chwyta wściekłością,
I na przestrzenie bez śladu rozwiewa.
W małym swej duszy świecie stawia czoło
Wściekłości burzy z deszczami walczącej.
W nocy, śród której niedźwiedź przy szczeniętach
Drzymie w jaskini, lew i wilk zgłodniały
Nie śmią na słotę futer swych wystawić,
On z gołą głową błąka się po polach,
Zagłady wzywa.
Kent.  Kto jest przy nim teraz?
Dworz.  Nikt oprócz błazna, który chce żartami
Bolesne krzywdy od serca odegnać.
Kent.  Znam cię, wiem dobrze, że bez żadnej trwogi
Mogę ci wielką zwierzyć tajemnicę.
Niezgoda, chytrze dziś jeszcze tajona,
Tli się już między Cornwall i Albany;
Przy nich (jak zwykle przy tych, których gwiazdy
W swym szczytnym locie na tron posadziły),
Nie braknie dworzan z równą im chytrością,
Co francuskiego króla są szpiegami.
Oni dostrzegli, co jeszcze ukryte,
Tajny wstręt książąt, tajne ich fortele,
Ze starym królem okrutne obejście,
I coś głębszego, czego tylko znakiem
Może te wszystkie razem są wypadki.
To tylko pewna, że francuski zastęp
Do niezgodnego przybywa królestwa.
Silny niedbalstwem naszem, bez przeszkody
W naszych najlepszych wylądował portach,
I wkrótce swoją rozwinie chorągiew.
Jeżeli słowu mojemu dość ufasz,
I bez wahania do Dover pośpieszysz,
Znajdziesz tam kogoś, co ci podziękuje
Za wierny obraz okrutnych boleści,
Dręczących króla przez wyrodne dzieci.
Jestem szlachcicem z krwi i wychowania,