Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 3.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bo Clarence pięknie każe i być może,
Że w sercach waszych rozbudziłby litość.
1 Mord.  Ba, ba, milordzie, nie będziem świegotać;
Rzadko gaduła dobry jest do czynu;
Ręki tam trzeba, ale nie języka.
Gloucest.  Młyńskie kamienie niech z oczu wam ciekną,
Gdy z głupich źrenic łzy będą się sączyć.
Lubię was, zuchy; a więc do roboty,
Idźcie, a śpiesznie.
2 Mord.  Idziemy, milordzie (wychodzą).

SCENA IV.
Izba w Tower.
(Wchodzą Clarence i Brakenbury).

Brakenb.  Dlaczego, książe, tak smutną masz postać?
Clarence.  Ah, opłakaną noc tu przepędziłem,
Snów pełną groźnych i szpetnych widziadeł.
Jak prawowiernym jestem chrześcianinem
Nie chciałbym drugiej takiej nocy spędzić,
Choćbym miał za nią świata kupić szczęście;
Tak była pełną zgrozy i postrachu.
Brakenb.  Jakież to było widzenie, mój książe?
Clarence.  Marzyło mi się, że z Tower uciekłem,
Żem do Burgundyi płynął na okręcie
W Gloucestera, brata mego towarzystwie.
On mnie na pokład z kajuty wywabił,
Stamtąd, na brzegi Anglii poglądając,
Wywołaliśmy tysiąc czarnych wspomnień
Z wojen Yorka i Lancastra domów.
Gdyśmy po chwiejnym stąpali pomoście,
Gloucester się potknął, chciałem go zatrzymać,
Lecz on mnie w fale ryczącej pchnął wody.
Ah, co za boleść była we śnie tonąć!
Jak przeraźliwy szum morza w mych uszach,
Jak w moich oczach straszny widok śmierci!
Widziałem we śnie tysiąc smutnych rozbić,