Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 2.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W bezsilnym gniewie niech sobie żółć psuje,
Bo mu do wojny brak ludzi i złota.
Karol.  Daj znak ataku. Rzućmy się więc na nich,
Pomścijmy honor Francyi poniżony.
Kto mnie zobaczy krok cofającego
Może bezkarnie odebrać mi życie. (Wychodzą).

(Alarm. Odparci są z wielką stratą przez Anglików. Wchodzą: Karol, Alençon, Reignier i inni).

Karol.  Czy widział kiedy kto coś podobnego?
Cóż to za wojsko? Psy, tchórze, zające.
Gdyby mnie pośród wrogów nie odbiegli,
Nie jabym pierzchnął.
Reignier.  Ich lord Salisbury,
Zbój to rozpaczny; on walczy jak człowiek,
Któremu życie zdaje się ciężarem.
Inni lordowie, niby lwy zgłodniałe,
Jak na swą pastwę rzucili się na nas.
Alençon.  Froissart mówi, że Anglia płodziła
Za panowania Edwarda Trzeciego
Tylko Rolandów, tylko Oliwerów;
Za naszych czasów lepiej się to sprawdza,
Bo śle na wojnę tylko Goliatów,
Tylko Samsonów. Jeden na dziesięciu!
Ktoby przypuścił w tych chudych hultajach
Tyle odwagi, tyle poświęcenia?
Karol.  Opuśćmy miasto; szalone te pułki
Z głodu na wszystko gotowe się ważyć.
Znam ich od dawna, wprzódy też zębami
Mury te zwalą, niż od nich odstąpią.
Reignier.  Myślę, że jakaś ukryta sprężyna,
Jak zegar w biegu, ramiona ich tęży,
Inaczej takby wytrzymać nie mogli.
Radziłbym tu ich w pokoju zostawić.
Alençon.  Zgoda. (Wchodzi Bękart Orleański).
Bękart.  Gdzie Delfin? Przynoszę mu wieści.
Karol.  Witaj, Bękarcie Orleański, witaj!
Bękart.  Lica twe blade, smutne twe spojrzenia;
Czy to ostatniej skutek jest przegranej?