Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   45   —

Chociaż jej ojciec kwaśny i zgryźliwy,
Stokroć jest słodsza nad jego zgryźliwość.
Na jego rozkaz okrutny dziś muszę
Tysiące kloców znosić i szychtować;
Patrząc na trudy moje, słodka pani
Od łez się gorzkich zanosi i mówi,
Ze nigdy jeszcze ziemia nie widziała
Przy takiej pracy takich robotników.
Słodkie te myśli dodają mi siły,
A praca przy nich zda mi się wytchnieniem.

(Wchodzą: Miranda i Prospero w odległości).

Miranda.  Wypocznij chwilę! Nie pracuj tak ciężko!
O bodaj piorun spalił wszystkie kloce,
Które mój ojciec znosić ci nakazał!
Proszę cię, rzuć je i wypocznij chwilę!
Kloc każdy płonąc, płakać będzie z żalu,
Ze cię tak męczy. Ojciec mój pracuje —
Spocznij więc trochę — masz trzy godzin czasu.
Ferd.  Najdroższa pani, słońce przód zapadnie,
Niźli dokonam pracy nakazanej.
Miranda.  Spocznij, tymczasem ja pracować będę.
Daj mi tę kłodę, na siąg ją poniosę.
Ferd.  Droga istoto, o nie! Przódy wolę
Żyły me porwać, przódy mój grzbiet złamać,
Niźli cię widzieć przy tak podłej pracy,
A sam w leniwej siedzieć bezczynności.
Miranda.  Mnie tak jak tobie praca ta przystoi,
Tylko że dla mnie łatwiejszą się wyda,
Bo do niej chętnem zabiorę się sercem,
Gdy ciebie przymus tylko do niej wiąże.
Prospero.  Biedny robaczku! w ogniu twoja dusza,
Jak mi to świadczą twoje odwiedziny.
Miranda.  Ty tak zmęczony!
Ferd.  Nie, szlachetna pani;
Rankiem mi świeżym noc, gdy jesteś przy mnie.
Proszę cię tylko, powiedz mi twe imię,
Bym je do mojej dodać mógł modlitwy.
Miranda.  Miranda. Ojcze, rozkaz twój złamałam!