Wiola. Człowiek ten wielką oddał mi usługę,
Dobył oręża dla mojej obrony,
Choć później prawił rzeczy niepojęte,
Które budziły we mnie myśl szaleństwa.
Książę. Ha! słonej wody złodzieju, korsarzu,
Jak mogłeś liczyć na tych miłosierdzie,
Których nienawiść krwiąś ich kupił drogą?
Antonio. Pozwól mi, panie, odrzucić nazwisko,
Które mi dajesz; nie, nigdy Antonio
Ani korsarzem, ani był złodziejem,
Choć, nie zaprzeczam, dla słusznych powodów
Musiał być wrogiem hrabiego Orsyna.
Czary mnie jakieś przyciągnęły tutaj.
Niewdzięczny młodzik, co przy tobie stoi,
Mnie winien życie, jam go wyratował
Z pieniącej paszczy szalonego morza,
Dałem mu życie, miłość mą dodałem
Szczerą, zupełną, bezinteresowną;
Dla niego głowę mą na szwank stawiłem,
Nieprzyjacielskie nawiedzając miasto;
W jego obronie szabli mej dobyłem,
A kiedy twoje pojmały mnie straże,
On, by nie dzielić moich niebezpieczeństw,
Mej znajomości przebiegle się wyrzekł,
I w mgnieniu oka tak został mi obcy,
Jakby nie widział mnie od lat dwudziestu,
Nie chciał mi nawet sakiewki mej zwrócić,
Którą mu dałem, pół temu godziny.
Wiola. Jak to być może?
Książę. Jak dawno tu przybył?
Antonio. Przybył tu dzisiaj, lecz od trzech miesięcy
W mem towarzystwie dnie i noce pędził,
I nie opuścił mnie na jedną chwilę.
Książę. Widzę hrabiankę; anioł zbiegł na ziemię.
Lecz co do ciebie, w każdem twojem słowie
Widać szaleństwo, bo od trzech miesięcy
W mej służbie młodzian ten na mym jest dworze.