Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   241   —

Pajac.  Gdyby to nie zakrawało na dwuznaczność, pragnąłbym, panie, żebyś to mógł podwoić.
Książę.  Złą dajesz mi radę.
Pajac.  Schowaj twoją cnotę do kieszeni, mój panie, niech na ten raz słucha podszeptów krwi i ciała.
Książę.  Niech i tak będzie; dopuszczę się na ten raz grzechu dwuznaczności; masz drugi.
Pajac.  Primo, secundo, tertio, piękny to rachunek, a jak stare mówi przysłowie: trzeci płaci za wszystkich. Triplex, panie, skoczna to miara, a i dzwony świętego Benedykta powtórzą ci także raz, dwa, trzy.
Książę.  Na teraz nie wyłudzisz więcej ode mnie. Jeśli jednak powiesz twojej pani, że czekam tu na nią i pragnę z nią mówić, i jeśli ją tu przyprowadzisz, kto wie, czyli to znowu mojej wspaniałomyślności nie obudzi.
Pajac.  Więc dobranoc twojej wspaniałomyślności, panie, aż do mojego powrotu! Idę, panie, nie chciałbym jednak, abyś myślał, że moja chęć nabytku jest grzechem łakomstwa; ale, jak sam powiadasz, niech twoja wspaniałomyślność utnie szpaka, obudzę ją niebawem.

(Wychodzi. — Wchodzi Antonio pod strażą).

Wiola.  Oto jest człowiek, który mnie ocalił.
Książę.  Pamiętam dobrze rysy jego twarzy.
Gdy ją ostatni jednak raz widziałem,
Jak wulkan, czarna była dymem wojny;
Małego statku był on kapitanem.
Łódź, jak orzecha łupina z pozoru,
Z pierwszą mej floty mierzyła się nawą,
A straty moje, zazdrość nawet sama
Sławę jej wodza głosiły przed światem. —
O co tu idzie?
1 Strażn.  Książę mój i panie,
To jest Antonio, co zabrał Fenixa,
W powrocie z Kandyi, z bogatym ładunkiem,
Wpadł na Tygrysa, a przy abordażu
Utracił nogę Tytus, twój synowiec;
Tu, na ulicy, zuchwały bezwstydnik
W prywatnej burdzie dostał się nam w ręce.