Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   177   —

Wiola.  Czy cud podobny nie mógł uratować
Biednego brata?
Kapitan.  Cieszmy się nadzieją,
Bo jestem pewny, że w chwili rozbicia,
Kiedy szalupa z rozbitków tych garstką
Niosła nas, pani, ku skalistym brzegom,
Widziałem dobrze, jak brat twój roztropny,
Pod natchnieniami męstwa i nadziei,
Do strzaskanego masztu się przywiązał,
I jak Aryon na grzbiecie delfina
Walczył z falami i zniknął w oddali.
Wiola.  Przyjmij to złoto za pociechy słowo.
Własny ratunek, mową twą poparty,
Budzi w mem sercu niepłonną nadzieję,
Ze i on żyje. — Czy znasz tę krainę?
Kapitan.  O, znam ją dobrze, bo się urodziłem
I wychowałem, trzy godzin stąd drogi.
Wiola.  Kto krajem rządzi?
Kapitan.  Pan dostojny rodem,
A dostojniejszy przymiotami duszy.
Wiola.  Imię?
Kapitan.  Orsyno.
Wiola.  Orsyno? Pamiętam,
Ojciec mój często imię to wspominał.
Książę podówczas żony jeszcze nie miał.
Kapitan.  I dziś jej nie ma; przynajmniej jej nie miał,
Miesiąc jest temu, gdym brzeg ten opuścił.
Biegały wieści w dniu mego odjazdu,
(O sprawach panów chętnie lud gawędzi),
Że miłość pięknej chciał zyskać Oliwii.
Wiola.  Kto ta Oliwia?
Kapitan.  Cnotliwa dziewica,
A córka hrabi zmarłego przed rokiem.
Zostawił on ją pod opieką syna.
Jej brata, który wkrótce także umarł.
Z żalu po stracie uciekła, jak mówią,
Od towarzystwa i widoku ludzi.
Wiola.  O gdybym mogła pani tej być sługą!