Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   120   —

Pogarda w każdem wejrzeniu jej błyska,
Pogardza wszystkiem, na co spojrzeć raczy;
O swym dowcipie tak wysoko tuszy,
Że wszystko dla niej liche i ubogie,
A tak jest sama w sobie zakochana,
Że miłość żadna i żadne uczucie
Nie znajdzie do niej przystępu.
Urszula.  To prawda.
Więc lepiej pokryć wszystko tajemnicą,
Aby ze szczerych nie szydziła uczuć.
Hero.  Zgadzam się z tobą, bo nie żyje człowiek,
Jakkolwiek piękny, szlachetny i mądry,
Ażeby o nim na wspak nie czytała:
Bo jeśli biały jest i jasnowłosy,
Przysięga, że on siostrą jej być winien;
Jeżeli śniady, to matka natura
Na strach czarnego stworzyła cudaka;
Jeśli wysoki, to niezgrabna dzida;
Nizki, to agat niegodziwie rznięty;
Mowny, to kurek z wiatrem się kręcący;
Cichy, to klocek bez życia i czucia;
I tak każdego nicuje człowieka,
A nigdy prawdzie i cnocie nie odda
Pochwał, w prostocie ducha zasłużonych.
Urszula.  Trudno nie ganić takiej złośliwości.
Hero.  O, bez wątpienia, nie podobna chwalić
Tyle dziwactwa i śmiesznych przywidzeń.
Lecz któż z nią o tem mówić się odważy?
Gdybym jej o tem pisnęła choć słowo,
Wiem, żeby ze mnie wyśmiała mą duszę
I zadusiła pod przekąsów stosem.
Niech więc Benedyk, jak ukryty ogień,
Wśród cichych westchnień sam w sobie się trawi.
Lepiej tak umrzeć, niż umrzeć z szyderstwa;
Śmierć to okrutna, jak śmierć z łaskotania.
Urszula.  Mów z nią jednakże, zobaczym, co powie.
Hero.  Nie, wolę raczej pójść do Benedyka,
Radzić, niech mężnie walczy z namiętnością.