Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   317   —

Ta myśl westchnienie wyrwała mi z piersi.
Proteusz.  Wręcz jej pierścionek i ten bilet razem.
To jej komnata. Powiedz, że ją proszę
O obiecany niebiański jej portret,
A potem wracaj do mego mieszkania,
Gdzie czekam na cię smutny i samotny (wychodzi).
Julia.  Ileżby kobiet podjęło się tego?
Przyjąłeś lisa, biedny Proteuszu,
I twoich jagniąt straż mu powierzyłeś.
Ach, ja szalona! Jaż go mam żałować,
Tego, co z głębi serca mną pogardził?
On inną kocha, dlatego mną gardzi,
Ja, że go kocham, muszę go żałować.
Przy pożegnaniu ten dałam mu pierścień,
Aby mu moją miłość przypominał,
A teraz idę nieszczęsna posłanka,
Bronić tej sprawy, której nie chcę wygrać,
Nieść dar, co pragnę, by był odrzucony,
I wielbić tego, którego potępiam.
Wierną kochanką mojegom jest pana,
Ale nie mogę wiernym mu być sługą,
Jeżeli samej siebie zdradzić nie chcę.
Będę jednakże sprawy jego bronić,
Tylko tak zimno, jak pragnę, Bóg widzi,
Żeby do celu życzeń swych nie dobiegł.

(Wchodzi Sylwia z Orszakiem).

Dzień dobry, pani; daj mi, proszę, sposób,
Abym się z panią Sylwią mógł rozmówić.
Sylwia.  Cobyś powiedział, gdybym to ja była?
Julia.  Jeśli nią jesteś, to racz, dobra pani,
Cierpliwie mego wysłuchać poselstwa.
Sylwia.  Od kogo?
Julia.  Pani, od mojego pana,
Sir Proteusza.
Sylwia.  Przychodzisz po portret?
Julia.  Tak jest.
Sylwia.  Urszulo, przynieś tu mój portret.

(Przynoszą portret).