Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   316   —

Proteusz.  Psa jednak przyjęła?
Lanca.  Nie, panie, nie przyjęła, i przyprowadziłem go tu z sobą.
Proteusz.  Jakto? i tego kundla w mojem imieniu jej ofiarowałeś?
Lanca.  Tak jest, panie, bo tamtę wiewiórkę ukradły mi hycle na rynku, ofiarowałem więc jej mojego własnego, który jest przynajmniej dziesięć razy większy od pańskiego, a więc i prezent tem większy.

Proteusz.  Idź mi natychmiast, psa mego wyszukaj,
Lub się na oczy nie pokazuj więcej.
Co, jeszcze stoisz? Chcesz mnie w gniew wprowadzić?

(Wychodzi Lanca).

Łotr, który zawsze wstydu mnie nabawia.
Mój Sebastyanie, wziąłem cię na służbę,
Częścią, że pazia takiego mi trzeba,
Coby dyskretnie rozkazy me pełnił,
(Bo trudno wierzyć tamtemu durniowi),
Lecz głównie dla twej miny i postaci,
Które mi wróżą, jeśli się nie mylę,
Wierność, ród dobry, dobre wychowanie:
To są powody, dla których cię wziąłem.
Idź teraz, zabierz z sobą ten pierścionek,
I sam go oddaj w ręce pani Sylwii.
Ta, co go dała, kochała mnie szczerze.
Julia.  Lecz ty jej, panie, nie kochałeś wcale,
Gdy się z jej darem tak łatwo rozstajesz.
Pewno umarła.
Proteusz.  Nie, myślę, że żyje.
Julia.  Ach!
Proteusz.  Czemu wzdychasz?
Julia.  Muszę jej żałować.
Proteusz.  Musisz żałować? dlaczego?
Julia.  Bo, panie,
Tak cię zapewne kochała namiętnie,
Jak ty dziś kochasz twoją panią Sylwię.
Gdy ona marzy o tym, co ją zdradził,
Ty wzdychasz do tej, która o to nie dba.
Tak niefortunna miłość jakże smutna!