Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Podobny pierścień na swym miała palcu,
Gdym ją na dworze ostatni raz żegnał.
Bertram.  To nie jej pierścień.
Król.  Daj mi go zobaczyć;
Często w rozmowie mój wzrok nań upadał.
To mój był pierścień, dałem go Helenie,
A dając rzekłem: jeśli kiedykolwiek
Los twój pomocy będzie potrzebował,
Znak ten wystarczy, bym ci w pomoc spieszył.
Miałżeś dość sztuki, by od niej wyłudzić
Rzecz, co tak wielkiej była u niej ceny?
Bertram.  Racz mi przebaczyć, miłościwy panie,
Pierścień ten nigdy własnością jej nie był.
Hrabina.  Przysięgam, synu, że na własne oczy
Widziałam pierścień ten u niej, słyszałam,
Jak go ceniła na równi z żywotem.
Lafeu.  I jam jest pewny, żem go u niej widział.
Bertram.  Zwodzą cię oczy, ona go nie znała;
On mi w Florencyi rzucony był z okna;
A papier, który ten owijał klejnot,
Zawierał podpis tej, co go rzuciła.
Była to dziewka szlachetnego rodu;
Myślała, że mą będzie narzeczoną,
Lecz gdym jej moje losy opowiedział,
Otwarcie wyznał, że jej oczekiwań
Nie mogę spełnić na drodze honoru,
Z cichą rozpaczą poddała się losom,
Ale pierścienia nie chciała odebrać.
Król.  Sam Plutus, w sztuce alchemicznej biegły,
Nie zna dokładniej tajemnic natury,
Niż ja ten pierścień; pierścień ten był moim,
Potem Heleny, jakbądź doń przyszedłeś.
Jeśli więc pamięć samego masz siebie,
Wyznaj mi prawdę, powiedz: jakim gwałtem
Kosztowny klejnot z palca jej ściągnąłeś,
Bo mi przysięgła na wszystko, co święte,
Że się z nim nigdy, nigdy nie rozstanie,
Chyba że w ślubnej izbie ci go odda,