W surowej chłoście pierwszych winowajców;
Zbywa mu teraz na kary narzędziach;
Gniew jego dzisiaj, jak lew bez pazurów,
Może pogrozić, lecz nie może schwycić,
Arcybisk. To prawda, prawda, więc lordzie marszałku
Bądź bez obawy; jeśli się pogodzim,
Pokój nasz będzie jak złamany członek,
Który zrośnięty, wzmocnił się złamaniem.
Mowbray. Bodaj tak było! Lecz powraca, widzę,
Lord Westmoreland. (Wchodzi Westmoreland).
Westmor. Książe się przybliża;
Czyto z nim chcecie spotkać się, panowie,
Od obu armij na równą odległość?
Mowbray. Arcybiskupie, idźmy, w imię Boże!
Arcybisk. W imieniu naszem, śpiesz pozdrowić księcia;
Prowadź nas teraz, lordzie Westmoreland.
Ks. Jan. Miłe spotkanie, kuzynie Mowbrayu;
Arcybiskupie, dzień dobry ci życzę,
I tobie, lordzie Hastings, i wam wszystkim.
Lordzie Yorku, lepiej ci przystało,
Gdy trzoda twoja, dzwonem przywołana,
Stanęła wiankiem, słuchając w pokorze,
Gdyś jej z ambony święty tekst tłómaczył,
Niż teraz, kiedy żelazem odziany,
Twym bębnem męstwa powstańcom dodajesz,
Słowa na miecze, życie na śmierć zmieniasz.
Człowiek, co w króla swego sercu osiadł,
Co w łaski jego dojrzewa promieniach,
Byle chciał łaski monarszej nadużyć,
Ilu klęsk strasznych stałby się przyczyną,