Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/369

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W surowej chłoście pierwszych winowajców;
Zbywa mu teraz na kary narzędziach;
Gniew jego dzisiaj, jak lew bez pazurów,
Może pogrozić, lecz nie może schwycić,
Arcybisk.  To prawda, prawda, więc lordzie marszałku
Bądź bez obawy; jeśli się pogodzim,
Pokój nasz będzie jak złamany członek,
Który zrośnięty, wzmocnił się złamaniem.
Mowbray.  Bodaj tak było! Lecz powraca, widzę,
Lord Westmoreland. (Wchodzi Westmoreland).
Westmor.  Książe się przybliża;
Czyto z nim chcecie spotkać się, panowie,
Od obu armij na równą odległość?
Mowbray.  Arcybiskupie, idźmy, w imię Boże!
Arcybisk.  W imieniu naszem, śpiesz pozdrowić księcia;
Prowadź nas teraz, lordzie Westmoreland.

(Wychodzą).
SCENA II.
Inna część puszczy.
(Wchodzą: z jednej strony Mowbray, Arcybiskup, Hastings i inni, z drugiej Książę Jan Lancaster, Westmoreland, oficerowie i służba).

Ks. Jan.  Miłe spotkanie, kuzynie Mowbrayu;
Arcybiskupie, dzień dobry ci życzę,
I tobie, lordzie Hastings, i wam wszystkim.
Lordzie Yorku, lepiej ci przystało,
Gdy trzoda twoja, dzwonem przywołana,
Stanęła wiankiem, słuchając w pokorze,
Gdyś jej z ambony święty tekst tłómaczył,
Niż teraz, kiedy żelazem odziany,
Twym bębnem męstwa powstańcom dodajesz,
Słowa na miecze, życie na śmierć zmieniasz.
Człowiek, co w króla swego sercu osiadł,
Co w łaski jego dojrzewa promieniach,
Byle chciał łaski monarszej nadużyć,
Ilu klęsk strasznych stałby się przyczyną,