Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Hotspur.  Lordzie Mortimer, kuzynie Glendower,
Zasiądźcie, proszę.
A ty, mój stryju — a tam do szatana,
Mapym zapomniał.
Glendow.  Nie, mam ją pod ręką.
Siądź, Percy, dobry kuzynie Hotspurze;
Ilekroć imię to Lancaster wspomni,
Twarz jego blednie, i z ciężkiem westchnieniem
Życzy ci, żebyś w niebie teraz siedział.
Hotspur.  A ty znów w piekle, ilekroć usłyszy
Groźne nazwisko Owena Glendower.
Glendow.  Ganić go trudno; kiedy się rodziłem,
Cały firmament był jakby w płomieniach,
A ziemi nawet silne podwaliny,
Jakby tchórz jaki, ze strachu się trzęsły.
Hotspur.  Jakby się trzęsły, gdyby o tej porze
Kocica matki twojej się kociła,
Nie ty się rodził.
Glendow.  Mówię, ziemia drżała,
Gdym na świat przyszedł.
Hotspur.  A więc ja ci powiem:
Nie była ziemia jednej ze mną myśli,
Skoro przypuszczasz, że drżała ze strachu.
Glendow.  Gorzało niebo, a ziemia się trzęsła.
Hotspur.  To ziemia drżała przed nieba ogniami,
A nie dlatego, że ty się rodziłeś.
Chora natura nieraz dziwnie bucha;
Ciężarna ziemia, jak kolkami sparta,
W swoich wnętrznościach wiatr trzyma zamknięty,
Co się szamocząc i szukając wyjścia,
Ziemią, tą biedną staruszką, potrząsa,
Wali dzwonnice i mchem kryte wieże.
W dzień twych urodzin ziemia, nasza babka,
Trzęsła się w takiej choroby napadzie.
Glendow.  Mało jest ludzi, których sprzeciwianie
Znosić przywykłem; pozwól więc, kuzynie,
Że ci powtórzę, iż w dniu mych urodzin
Cały firmament był jakby w płomieniach,