Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Miecza mojego. Uchylam się przeto
Od tej korzyści i pragnę pozostać
Na równej stopie z tymi, którzy byli
Świadkami moich usiłowań.

(Przeciągły odgłos trąb. Wszyscy wykrzykują: Marcyusz! Marcyusz: rzucają w górę czapki i włócznie, Kominiusz i Larcyusz stoją z odkrytemi głowami).

Oby
Te instrumenta, które znieważacie,
Nigdy już więcej nie zabrzmiały! Kiedy
Trąby i kotły na polu Bellony
Mogą się zniżać do dworaczych pochlebstw,
Dwory i miasta powinnyby w tysiąc
Barw się przyodziać. Kiedy się stal może
Stawać tak miękką, jak jedwab gnuśnika,
Niechże z niej szyją kołdry wojownikom!
Przestańcie. Toż więc za to, żem jak baba
Nie otarł nosa, gdy mi krew szła z niego,
Żem kilku słabych powalił charłaków,
Co i niejeden z obecnych tu zrobił,
Chociaż nikt tego nie pamięta, za to
Hyperboliczne odbieram oklaski,
Jak gdybym lubił karmić moją małość
Mdłą karmią pochwał zaprawionych kłamstwem.
Kominiusz. Za skromny jesteś, Marcyuszu, surowszy
Dla swoich zasług, niż uprzejmy dla nas,
Którzy cześć prawdzie oddajemy. Wybacz.
Ale ponieważ sam chcesz krzywdzić siebie,
Musim cię pierwej, (jak kogoś, co godzi
Na własne zdrowie), ująć w pęta, zanim
Będziem się mogli lepiej porozumieć. —
Niech więc wiadomo będzie nam i światu,
Że Kajus Marcyusz zasłużył w tej wojnie
Na bohaterski wieniec; w dowód czego.
Daję mu mego dziarskiego rumaka,
Wychowanego w obozach, z wszelkiemi
Należącemi do niego przybory.
Za to zaś, co pod Koryolami zdziałał,
Niechaj nazwany będzie uroczyście,
Wśród wiwatowych ogólnych okrzyków: