Agrypa. Lecz Antoniusza kocha, co niemiara.
Enobarbus. Co, Cezar? bóstwo, Jowisz sam barłogiem.
Agrypa. A co Antoniusz? On Jowisza bogiem.
Enobarbus. Rzecz o Cezarze? Większych serc nie trzeba.
Agrypa. O Antoniuszu? Spadł feniksem z nieba.
Enobarbus. Chcesz wielbić go, mów — Cezar — i nic więcej.
Agrypa. Którego widzi, tego czci goręcej.
Enobarbus. Gdy razem idą, równa w nich zaleta. —
O! serce, język, liczba, wieszcz, poeta,
Krwią, mową, pismem, śpiewem! nie wyrażą
Czem dlań Antoniusz. Przed Cezara twarzą,
Klękajcie ludy, kórzcie się z modłami.
Agrypa. On dla nich, chrząszczem —
Enobarbus. Oni dlań, skrzydłami. —
Agrypo, żegnam; trąbka na koń woła.
Agrypa. Niech świeże laury w am ozdobią czoła.
Antoniusz. Już nie pozwolę dalej iść, Cezarze.
Cezar. Zabierasz mi połowę mnie samego:
Mię w niej uszanuj. Siostro, bądź w małżeństwie
Czem jesteś w myśli bratniej, niech twe serce
Z nadmiarem sąd mój spełni. — Antoniuszu,
Niech ten wzór cnoty wpośród nas stojący,
Jak trwały cement naszych serc przymierza,
Nie stanie się taranem tej budowy,
By wyłom w niej otworzyć; lepiej było
Pozbawić się tej spójni, niż ją widzieć
Zmienności twej ofiarą.
Antoniusz. To krzywdząca
Nieufność.
Cezar. Rzekłem.
Antoniusz. Nie, Cezarze, nigdy,
Jakkolwiek o m nie sądzisz, niedopuszezę
Byś taką miał obawę. Niech, bogowie
Do twych zamiarów rzymski lud nakłonią!
Tu się rozejdziem.