Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
269
AKT TRZECI. SCENA PIERWSZA.

I on i Cezar więcej przez podwładnych
Niż siebie ziem zdobyli: Sosyusz, dzielny
Poprzednik mój, namiestnik jego w Syryi,
Za zbytni pospiech w sławy swej rozwoju,
Skaranym został wieczną już niełaską.
Kto więcej sprawi niż naczelnik może,
Za wodza mu się stawia; chęć podbojów.
Żołnierska cnota, woli skryć przegrane,
Niż głosić zdobycz, która jej ubliża.
Dla Antoniusza więcej bym dokonał,
Lecz lękam się urazić, a zasługi
W urazie by przepadły.
Syliusz. Masz to w sobie,
Bez czego żołnierz ledwo się odróżnia
Od swego miecza. List mu przesłać miałeś?
Wentydyusz. Donoszę kornie, com imieniem jego,
Czarownem bojów hasłem, dlań ucznił:
Żem z wojskiem dobrze płatnem i orłami
Niezbitą Partów po dziś dzień konnicę
Za świat przepędził.
Syliusz. Gdzież on teraz bawi?
Wentydyusz. Do Aten dąży, gdzie, jak nam pozwolą;
Z tak ciężkim plonem naszych wojsk obroty,
Zapewne się złączymy. — Naprzód, roty!

(Wychodzą).
SCENA DRUGA.
W Rzymie. Przedpokój u Cezara.
AGRYPA i ENOBARBUS.

Agrypa. Cóż! to przymierze już zawarte święcie?
Enobarbus. Dobili targu: Pompej na okręcie;
Oktawia płacze, klnąc na los okrutny,
Że musi Rzym opuścić; Cezar smutny;
A Lepid, skutkiem uczty, ma błędnicę,
Jak Menas mówi.
Agrypa. Tak poważne lice!
Enobarbus. Tak bystry rozum! Jak on czci Cezara!