Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
(Wchodzi Edyl).

Edyl.Cześć wam, trybunowie.
Jakiś niewolnik przytrzymany przez nas,
Wskutek badania zeznał, że Wolskowie
Dwoma wojskami wtargnęli w granice
Rzymu i z wściekłą zawziętością niszczą.
Co tylko im się nawinie.
Meneniusz.Aufidyusz
Nie traci czasu, widzę. Usłyszawszy
O oddaleniu Marcyusza, na nowo
Wystawia rogi, które, przytulone
W skorupie, ruszyć się z miejsca nie śmiały,
Dopóki Marcyusz bronił Rzymu.
Sycyniusz.Co tam
Waszmość nam prawisz o Marcyuszu?
Brutus.Każcie
Wychłostać tego rozsiewacza bajek.
To być nie może, Wolskowie-by z nami
Nie śmieli zerwać.
Meneniusz.Nie śmieliby zerwać?
To być nie może? Że może być, mamy
Przykłady, ja sam trzy razy widziałem
Coś podobnego. Zanim ukarzecie
Tego człowieka, dowiedźcie się wprzódy
Skąd on zaczerpnął tę wieść, moglibyście
Go bowiem skrzywdzić, jeżeli rzetelną
Prawdę podając, uprzedził was o tem,
Co nam istotnie grozi.
Sycyniusz.Przestań waćpan,
To być nie może.
Brutus.To bajka wierutna.

(Wchodzi goniec).

Goniec. Szlachta w największem poruszeniu spieszy
Do sali obrad, doszła ją wiadomość
Przerażająca.
Sycyniusz. To ten pies niewolnik. —
Wysypcie mu sto plag na środku rynku,
On to narobił tego swem zeznaniem!
On to.