Przejdź do zawartości

Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/617

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rach złotych niesiono rzęsisto najstarsze wina, tyś wrzasnął, i wszystko przepadło. Sam teraz osądź, jeżeli nie miałem przyczyny kijem cię postraszyć.
Kogut. I takżeto ujęty chciwością jesteś, iż mniemasz, że bez złota szczęśliwym być nie można?
Micyl. Mów co chcesz, mniemam, iż nie ja sam tylko jestem tego zdania. Ty sam kiedy byłeś Euforbem stroiłeś się bogato, i trefiłeś włosy — wtenczas kiedy się potykać z nieprzyjacioły należało. Zaprzeć się nie możesz, bo to Homer powiedział. Jowisz najpierwszy z bogów, alboż nie szacował złota, gdy się w nie przemienił, i Danay dostał! próżno mi więc ten kruszec ohydzasz. On posiadaczom nadaje rozum, wziętość, powagę, a nawet wdzięki : On dzielniej niż sława, wieńczy i wznosi, a gdzie błyśnie, wszystko oświeca. Znasz mego sąsiada Szymona, szewcem był tak, jak i ja.
Kogut. A jak znać nie mam : dałeś mu jeść niedawno, a on ci łyżkę ukradł.
Micyl. Co za niegodziwy człowiek! ale kiedyś to widział, czemuś mnie nie przestrzegł.
Kogut. Albożem nie zaśpiewał? Gadać albowiem wtenczas jeszcze nie mogłem. Cożeś miał mówić o tym Szymonie?
Micyl. Oto ten Szymon miał bardzo bogatego stryja, który mu za życia i szeląga nie dał. Tak był albowiem skąpy, iż się swoich pieniędzy nawet dotknąć nie śmiał. Jak umarł, Szymon najbliższy z krewnych, wszystko po nim odziedziczył. Na miejsce więc gałganów, przyszły złotogłowy, i wszyscy mu się teraz kłaniają. Spotkałem go ostatnią razą na ulicy, i nizko się pokłoniwszy rzekłem : dobry dzień Szymonie! Cóżto za łajdak! o Szymonie prawi, krzyknął z gniewem, a obracając się do sług którzy go otaczali, rzekł: Powiedźcie mu, że ja nie Szymon, ale Imć Pan Simonides. Co najdziwniejsza, choć stary i garbaty, wszystkie go niewiasty lubią, pieszczą, wdzięczą się do niego. Patrzże teraz kogucie, co to złoto wyrabia : jakby Wenery pas przywdział, odmienił postać, i z brzydkiej potwory stał się Adonisem. Ale z czego się ty śmiejesz?
Kogut. Z ciebie, gdy cię tak uprzedzonego ku złotu widzę. Bądź pewen Micylu, iż ten mniemany Imć Pan Simonides gorsze od ciebie teraz życie prowadzi. Mogę ci to mówić bezpiecznie, ja co przez tyle odmian przechodząc, byłem i bogatym i ubogim.
Micyl. Czas więc abyś dotrzymał słowa. Opowiedzże mi proszę cię, wszystkie przemian twoich obroty, i coś w każdym z nich uważał i zdziałał?
Kogut. Od tego zaczynam, iż szczęśliwszego nad ciebie nie widziałem.
Micyl. Nademnie! życzę ci mości kogucie równego szczęścia. Ale dajmy temu pokój : powiedz, jak z Euforba stałeś się Pitagorem?
Kogut. Czem byłem przedtem, mówić mi się o tem nie godzi; jakem zaś został Euforbem...
Micyl. A ja czem byłem, nim zostałem Micylem?
Kogut. Mrówką w Indyach wśród kruszców złocistych.
Micyl. Jakżem ja był głupi, żem złota z sobą nie wziął, gdy się przyszło odmieniać. A czem ja po Micylu będę?
Kogut. O tem wiedzieć nie można. Wracając się do mojej powieści, będąc Euforbem, dowodziłem półk w oblężeniu Trojańskiem, i zabił mnie Menelaus.
Micyl. Kiedyś więc był pod Troją, powiedz, czyto prawda, co o niej Homer plecie.
Kogut. Jak on miał o tem wiedzieć, kiedy wówczas był wielbłądem. Ja, który patrzyłem na wszystko, mogę cię zapewnić, iż tam nic nadzwyczajnego nie było. Ajax nie był takim, jakim go mieć chcą : ani Helena zbytniej urody : szyję osobliwie miała zbyt długą, i stądto podobno urosła powieść, iż jej ojcem był łabędź : a i to dodać należy, iż już była wówczas starą : porwał ją był albowiem pierwej Tezeusz przed lat czterdziestą.
Micyl. A jestżeto prawdą, co Homer prawi o Achillesie?
Kogut. O tem doskonale nie wiem, bom w wojsku przeciwnem służył. Towarzysza jednak jego Patrokla zwyciężyłem dość łatwo.
Micyl. Tak jak ciebie Menelaus. Wróćmy się teraz do Pitagora. Przyznajże mi się, jakiegoś ty w jego postaci był rodzaju człowiek?
Kogut. Muszę ci się przyznać, ale mnie nie wydaj. Pitagor był trochę szarlatan, albo jak to mówią poprostu, wietrznik; wielki frant. W naukach, które od Egipcyan powziął, dość biegły; wpadł wśród nieumiejętnych, umiał się nadstawić, i ledwo nie uszedł za bożka.
Micyl. Jakoż twierdzono, żeś miał złote udo. Proszę cię teraz powiedz, dlaczegoś zakazywał jeść bobu i mięsa?
Kogut. Nie gadajmy o tem.
Micyl. Dla czego?
Kogut. Bo powiedziawszy prawdę, niemasz się z czego chlubić.
Micyl. Mniejsza o to; ale chciałbym wiedzieć o przyczynie tego zakazu.
Kogut. Zakaz ten był dziwactwem. Chciałem uwielbienia, a że pospolite rzeczy go nie przynoszą, udałem się do nadzwyczajnych. Trzeba było zdziwić, coś nowego powiedzieć, nie przyszło co innego na myśl; więc bób i mięso stały się przyczyną wyrocznego zakazu.
Micyl. A ty widzę panie kogucie żartujesz ze mnie, tak jak niegdyś z Krotończyków. Jakeś przestał być Pitagorem, czem byłeś potem.
Kogut. Aspazyą, ową sławną z urody i przymiotów niewiastą, i urodziłem się w Milecie.
Micyl. Jakto? Filozof niewiastą został, z Peryklem miał zachowanie, i zawołanemu owemu rządcy i Aten i Greków łeb zawracał?
Kogut. Wszystko to było.
Micyl. A gdyś przestał być Aspazyą, czem być zacząłeś?
Kogut. Filozofem sekty szczekaczów, albo Cyników, i zwałem się Kratesem. Byłem potem królem; po królu koniem, po koniu żebrakiem; po żebraku czajką, po czajce senatorem, po senatorze stangretem, po stangrecie żabą; i na tem się skończyło, żem teraz kogut. Ten mi się stan podoba najbardziej : jakoż będąc już nieraz kogutem, znajdowałem się i u bogatych na folwarku, i u nędznych w chałupie : z tobą teraz jestem, i zawsze mi się na śmiech zbiera, kiedy słyszę, iż na twój los narzekając zazdrościsz bogaczom, o których zgryzocie nie wiesz.
Micyl. Królu, koniu, żebraku, czajko, senatorze, stangrecie, żabo, kogucie! kiedyś tyle rzeczy świadom, objaw dokładnie, jaki jest stan wewnętrzny bogatych i ubogich, iżbym istotną między nimi czyniąc różnicę, poznał, czy mi lepiej tak być, jak jestem, czy pragnąć lepszego losu?