Zadziwili się wszyscy, on rzekł: to jest fraszka. Dał młodemu trzos złota, została się flaszka. Postrzegł w ciżbie dworaka, dał mu pęcherz z złotem; Kazał ścisnąć, natychmiast niespodzianym zwrotem, Odmieniwszy postawę prostą i obrzydłą, Wystrzelił, jak z armaty, i wydał kadzidło.
Wziął fascykuł od jurysty, Dmuchnął, został piasek czysty: Z piasku owego zaraz bicz ukręcił, Z bicza zrobił kałamarz; a gdy w nim coś zmęcił, Ujrzeli w ręku swoich za taką robotą, Ten, co miał sprawę, piasek; co w niej gadał, złoto.
Sędziemu dwa pęcherze dał od zapozwanych, Obadwa były pełne papierów pisanych. Pękł, co był ubogiego, skoro go wymienił: Bogacza w ważny wexel zaraz się przemienił. A wszyscy zawołali zdaleka i zbliska: Tomito pęcherz, gdy kto na nim zyska.
Chcecie wiedzieć, rzekł: jakto przemysł rzeczy mnoży? Niech z was każdy w ten worek pieniądze położy. Stosując się do rozkazu Napełnili go dorazu. On się pokłonił, podskoczył, wykrzyknął, Brzęknął pieniędzmi, rozśmiał się i zniknął.
XVII. Pszczoły.
Rozum się rozpościera, to przywilej wieku: I nie tylko w człowieku, Ale już i zwierzęta, chociaż pism nie kryslą, Głęboko myślą. Pszczoła do mędrca zawędrowała, A gdy go mówiącego żarliwie słyszała; Zapomniawszy o kwiatach, co na oknie stały, Na to swój umysł natężyła cały, Aby pojąć, co on gada. Z nauki rada, Bez miodu, lecz z rozumem do roju przybyła: I jako mądra tem się zatrudniła, Jakby go to polepszyć, lepiej usposobić, Zgoła nową rzecz zrobić. Gdy się więc zeszły, na pierwszym wniosku Radziła nie robić wosku. Bo i wiele kosztuje, i człek go podrzyna. Druga odmiany przyczyna: Że miód zbyt słodki wydarza straty, Omijać kwiaty. Z ziół się obejść użytkiem: Rzeczpospolite niszczą się zbytkiem. A nowość im bardziej szkodzi, Rzekła matka: niech was to nie zwodzi,
|
Co próżne mędrków roją mozoły, Bez miodu, wosku, nie będą pszczoły. Próżna jest i szkodliwa na człowieka zmowa. Prawda, my go karmimy, ale on nas chowa: Niech więc tak będzie, jak było od wieka, Człowiek dla pszczoły, a pszczoła dla człeka.
XVIII. Słońce, Obłoki, Ziemia.
Skarżyła się przed słońcem ziemia na obłoki: Cóż po tem, że po świecie lot wiedziesz wysoki, Kiedy cię obłok kryje, i wilgoć zachmurza? Dopieroż kiedy z chmury uczyni się burza, Noc ze dnia. Słońce rzekło: darmo się rozwodzisz Nie skarż się na obłoki, ty je sama rodzisz.
XIX. Lwica i Maciora.
Złe to, gdy się podli szczycą: Zeszła się raz świnia z lwicą, Więc w dyskursa: w tych przewlekła Z żalem świnia lwicy rzekła: Żal mi ciebie, luboś godna, Luboś zacna; żeś mniej płodna. Patrz na moję zgraję świnków. Co tu córek! co tu synków! A wszystkie jednym pomiotem. Rzekła lwica: wiem ja o tem: Ródź ty dziesięć, cztery, dwa, Ja jednego, ale lwa.
XX. Malarze.
Dwaj portretów malarze słynęli przed laty, Piotr dobry, a ubogi; Jan zły, a bogaty. Piotr malował wybornie, a głód go uciskał, Jan mało i źle robił, więcej jednak zyskał. Dla czegoż los tak różny mieli ci malarze? Piotr malował podobne, Jan piękniejsze twarze.
XXI. Koniec.
A jeszcze jednę — albożto przychodzą Bajki na rozkaz? — gdy zechcą, się rodzą, A kiedy nie chcą, wołaj, wrzeszcz, jak czajka, Nie przyjdzie bajka. Tak, jak nasz Józio, co go pieści matka, Postrzegł kawał opłatka. Postrzedz, naprzeć się, to u niego jedno. Więc matkę biedną, Nuż męczyć, daj go — a opłatek zjadła. Dam (rzekła), ale Józiu, ucz się abecadła. Porozumiał to Józio, za co go tak łechce: Więc rzekł, schowaj opłatek: kiedy każesz, nie chcę.
KONIEC BAJEK.
|