Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To jest duszyczka subtelna, jak kwiat. Nie wiem, czy jest gdzieś na świecie istota mniej zasługująca na surowe słowa, na owe nieszczęścia, pod któremi ledwie dyszy biedactwo, na tę samotność, na ten brak jakiegokolwiek oparcia w podobnej chwili.
— Ma nas, przyjaciół...
— Ach, przyjaciół. To zamało. Sam pan wie, że nawet widzieć nikogo z nas nie chciała, póki pan od niej tego nie zażądał. Właściwie, jedynym bliskim dla niej człowiekiem jest pan. Ciągle mówi tylko o panu, czeka na każde pańskie przyjście. Tem żyje.
— To już przesada, proszę pani — zmieszał się Murek.
— Niema żadnej przesady. Przecie ona pana kocha.
Po tych słowach zapanowało milczenie. Murek siedział z oczami, utkwionemi w podłogę. Minęło kilka minut, zanim odezwał się pierwszy Lipczyński:
— Często myślałem nad tem, co może dać człowiekowi wielkie i prawdziwe szczęście. A prawdziwem szczęściem możemy nazwać tylko takie, którego trwałość jest nienaruszalna, niezależna od czynników zewnętrznych. I doszedłem do wniosku, że zdobycie takiego szczęścia może odbyć się tylko w duszy jednostki. Zdobycie przeświadczenia o własnej wartości, zdobycie wiary, że się wyzyskało wszystkie swoje siły, wszystkie możliwości dla podniesienia siebie. Że się osiągnęło szczyt osiągalnej sublimacji. Takie szczęście daje nam zupełną niezależność od losu. Ono dawało uśmiech męczennikom umierającym na płonących stosach. Ono daje pogodę w nędzy i radość codzienną tym, którzy w oczach przeciętnych śmiertelników uchodzą za najbardziej pokrzywdzonych... Myślę zaś, że takie szczęście można osiągnąć tylko przez wyrzeczenie się siebie. Przez poświęcenie swoich aspiracyj, upodobań, nadziei. Przez ofiarę. Przez ofiarę złożoną z siebie samego Bogu, czy ludziom. Oczywiście, nie wszystkim ten stopień doskonałości