Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nagle zbladła, a w oczach pojawił się nieznany dotychczas Czabanowi jakiś ostry wyraz.
— Jest pewien... sposób — cedząc słowa zaczął Murek. — Mam pewien sposób wydobycia... znacznej sumy... Ale tu trzeba byłoby zdecydować się na.. na coś gorszego, niż podkop, na coś niebezpieczniejszego.
— Mów — schwytał go za rękę Czaban.
Murek jednak wyrwał rękę:
— Nie, nie! — zawołał stanowczo. — Daj mi spokój. Muszę się jeszcze w tem rozpatrzeć.
— Warjacie! — zaszeptał Czaban. — Niema czasu na żadne ceregiele! Czy nie rozumiesz naszego położenia?
— A ty nie rozumiesz, że tu chodzi o stryczek?
Czaban odstąpił o krok, zrobił nieokreślony ruch ręką i po chwili odezwał się:
— Nu, stryczek to przykra rzecz. Zapewne. Ale nie każdy, kto zasługuje na stryczek, musi wisieć. Trzeba to zbadać, obliczyć możliwości...
— Właśnie, to chcę zrobić. I zostaw mi kilka dni na to.
— Jak chcesz.
Tegoż wieczora Murek znowu wyjechał do Warszawy. Zamiast jednak na Żoliborz, udał się na Pocztę. Upatrzywszy chwilę, gdy nikt nań nie zwracał uwagi, otworzył skrytkę. Odetchnął z ulgą. Szara koperta leżała na swojem miejscu i nikt jej nie dotykał, gdyż cieniutka nitka, którą ułożył tak, że najmniejsze poruszenie koperty musiałoby zmienić pozycję nitki, pozostała na swojem miejscu.
Wyjął kopertę i schował ją do kieszeni. Dziś już mógł nie obawiać się, że go zechcą zrewidować.
Zawarte w kopercie dokumenty szpiegowskie, dotyczące wojskowej fabryki w Rzeczkach, jak i szkice konstrukcyjne armatki „B. Z. — 38“ mogły już nie przedstawiać dla żadnego z obcych państw żadnej wartości. Zbyt wiele minęło