Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Murek kiwnął głową:
— Teraz rozumiem. Chciałbyś skupić akcje.
— Po djabła akcje! Wierzytelności! Wierzytelności! Możnaby je wtedy nabywać za dwadzieścia, za piętnaście, za dziesięć procent! I te wille też. Przecie w razie plajty Medany, w razie zamknięcia kasyna i sanatorjów, one nie będą więcej warte, niż budulec na rozbiórkę! A elektrownia?
— To prawda — przyznał Murek. — Ale czy opłaciłoby się pakować w ten interes jeszcze cokolwiek?
— Kokosy! Kupić na licytacji tę elektrownię! Co? A?...
— A w razie plajty?... A jeżeli lato nic nie da?...
— Musi dać! Po zlicytowaniu zaś elektrowni — entuzjazmował się Czaban — upada i kontrakt z nią zawarty przez nas. Zatem nowy właściciel będzie mógł dyktować za prąd takie ceny, jakie zechce.
— No, możemy się nie zgodzić.
— Frajerze! Ale my się zgodzimy, bo elektrownia będzie naszą własnością!
Zerwał się i zaczął biegać po pokoju:
— Forsy mi dajcie! Forsy! Marne dwieście tysięcy!
— Daj spokój — reflektował go Murek. — Gdybyśmy nawet skąd wydobyli te pieniądze, wolałbym je schować na wszelki wypadek, niż ryzykować, że po plajcie wyjdziemy bez portek.
Czaban zatrzymał się przed nim:
— A z czem tu przyszedłeś, a?...
— Ja z niczem, ale ty.
— No, więc ty nic nie stracisz, tylko ja. A ja gotów jestem raczej stracić więcej, niż pozwolić takiej okazji przemknąć się mi pod nosem. I łeb mi pęka, by wykombinować owe dwieście tysięcy, choćby dwieście tysięcy! Gotów byłbym podkop pod jaki bank zrobić!... Cóż milczysz do licha!
Znowu stanął przed Murkiem i sam umilkł. Twarz zięcia