Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzał na nią zdumiony:
— Z jakiej racji?
— Bo ja cię o to proszę.
— A to pyszne! — wybuchnął. — Mam finansować jegomościa, w którym kochała się moja żona! Czy to nie zakrawa na groteskę?!
Tunka spojrzała mu w oczy i powiedziała z naciskiem:
— Zakrawałoby na nieprzyzwoitość, gdybym to ja sama zrobiła i dlatego sądzę, że powinieneś to ocenić, że zwracam się do ciebie.
Murek umilkł. W duchu musiał przyznać jej słuszność. Nie miał prawa wymagać od niej obojętności w stosunku do Szułowskiego. A sam nie był przecie obojętny. Kosztem pewnej sumki nabywał spokój. Dlatego po obiedzie powiedział:
— Sprawę Szułowskiego załatwię tak, jak tego sobie życzysz.
Podziękowała mu ciepłym uśmiechem, a w kilka dni później Szułowski wyjechał do domu zdrowia słynnego profesora Reingartta w Tyrolu.
Od czasu otwarcia Medany, Murek nader rzadko, i najwyżej na kilka godzin, wpadał do Warszawy. Po paru jednak miesiącach, gdy oswoił się z trybem życia człowieka żonatego, i gdy z drugiej strony organizacja przedsiębiorstwa ustaliła się w regulaminach i w podziale kompetencyj, mógł sobie pozwolić na częstsze wypady do stolicy, tembardziej, że zatrzymał nadal mieszkanie na Skolimowskiej, które służyło jako pied a terre zarówno jemu, jak i rodzinie Tunki. Ona sama, niemal co tydzień, miała coś do załatwienia w Warszawie i wybierając się z mężem, wiedziała, że on zostanie na noc i wróci dopiero nazajutrz. Murek nie umiał z jej zgodności wywnioskować, czy tak pewna jest wierności męża, czy też nie dba o nią wcale. Nie zastanawiał