Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech się pan dyrektor zgodzi. Mój syn jest bardzo spokojny.
— Ależ naturalnie, — opanował się Murek — tylko uprzedzam, że mam mało czasu.
Gdy tylko drzwi za panią Szułowską zamknęły się, młody człowiek zerwał się z miejsca i niespodziewanie chwycił Murka za rękę:
— Panie Klemm! — zawołał głośnym szeptem — czy pan widzi, co się ze mną stało?...
— Ależ niech pan siada.
Szułowski jednak był tak podniecony, że zaraz zerwał się znowu:
— Pan mi to wcześniej przepowiedział i do śmierci będę panu za to wdzięczny. Czy pan rozumie, że omal nie unieszczęśliwiłem kobiety, którą kochałem! Co za straszna rzecz: mąż warjat!
— Ależ pan nie jest warjatem — próbował uspokoić go Murek.
— Niestety jestem. I czuję, że dzieje mi się w głowie coraz gorzej.
— Głupstwo! Wyleczy się pan.
— Nie wierzę. Patrz pan!
Podsunął Murkowi przed oczy otwartą dłoń:
— Widzi pan ten krzyżyk?... A ten?... — sam przestudjowałem całą chiromancję. To znaczy obłęd! I pan o tem wie lepiej odemnie, pan dawniej wiedział. Niech panu Bóg nagrodzi to ostrzeżenie. Nikomu, nawet matce, nie wspominałem o tem. I tak oni wszyscy nie wierzą, że jestem obłąkany...
— Jacy oni?
— Lekarze, krewni.
— Proszę pana — perswazyjnie zaczął Murek — oni mają rację. Przecie mówię z panem i stwierdzam, że formułu-