Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Było to głupie i banalne. Tunka jednak podziękowała mu spojrzeniem i uściskiem ręki.
— Staję się złem zwierzęciem, jakąś złośliwą małpą — stwierdził w myśli. — Czyż nie stać mię już na tę odrobinę rozsądku, by chociaż nie afiszować się z tem... Na tę odrobinę woli, by samemu przeżuwać swoją żółć?...
Tańczyli ze sobą kilka razy, wkrótce po dwunastej zbliżył się do Tunki, bawiącej kilku otyłych panów, odprowadził ją od nich i zaproponował:
— Jeżeli czujesz się zmęczona, to może już pójdziemy do siebie?
Zaśmiała się, ukrywając zażenowanie, lecz odpowiedziała, śmiało patrząc mu w oczy:
— Wcale nie czuję się zmęczona, ale właśnie dlatego chodźmy.
Było w jej wzroku i w głosie coś wyzywającego i w Murku nagle zbudziła się świadomość, że ta młoda dziewczyna należy od dziś do niego, że nabył prawa do jej ciała, jej pieszczot, że będzie ją miał. Ba, że to jego obowiązek!
— Cóż za paradoks! — pomyślał.
Niepostrzeżenie wymknęli się z kolumnowej sali i bocznemi drzwiami wyszli do parku. Powietrze ciepłe i parne zapowiadało deszcz. W iluminowanych kolorowemi lampionami alejach raz po raz spotykali flirtujące pary. Z zacienionej ławeczki koło stawu spłoszyli swem przejściem jedną.
Od kasyna do pałacyku, w którym urządzono im mieszkanie, było dość daleko.
— Jesteś bardzo dobry — odezwała się po długiem milczeniu Tunka.
— Dlaczego dobry? — zdziwił się szczerze.
— Bo... mając do wyboru pozostanie na balu i powrót do domu wybrałeś to drugie.
Nic nie odpowiedział, a ona zaśmiała się: