Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie obrazi się nań za ten podarek. Schował też paczkę za siebie, gdy otworzyła mu drzwi spodziewając się, że powita go wesołym okrzykiem. Mika jednak otworzyła szeroko oczy i zbladła:
— A, to pan, panie Franciszku, przyjechał pan, panie Franciszku.
Zwykle nazywała go panem Frankiem. Ta zmiana i wygląd Miki zdziwiły Murka.
— Czy — zapytał — pani jest sama?... Może pan Kański?...
— Nie, nie — zaprzeczyła żywo. — Niech pan wejdzie.
Jej podniecenie nie zmniejszało się. Murek uśmiechnął się:
— Udało mi się kupić niebrzydki materjał w Gdańsku. Może przyda się pani. Uprzedzam, że kupowałem dla siebie, właściwie dla siebie. Krawiec jednak orzekł, że damski... Cóż z nim pocznę... Oto jest...
Podał jej paczkę, lecz Mika nawet nie zaprotestowała. Była tak czemś zajęta, że zdawała się nie rozumieć, co do niej mówił.
— Czy się stało coś złego? — zapytał już zaniepokojony.
— Nie... Bynajmniej... Tylko jest ktoś... Czeka na pana i pan musi zobaczyć się... Rozmówić... Może zawiele od pana żądam, ale... Odwołuję się do pańskiej dobroci, do miłosierdzia...
— O kim pani mówi?
— Jest tu... Nira.
— Kto? — prawie krzyknął.
— Nira Horzeńska. Przyjechała przedwczoraj...
Murek gwałtownie cofnął się do drzwi, lecz Mika wzięła go za rękę.
— Panie Franciszku! Błagam pana, niech pan nie odchodzi!