Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dwa, że wogóle nie mogę do takiego świństwa ręki przyłożyć. Niech się dzieje co chce.
Sztyfel zaśmiał się łagodnie:
— Pan sobie z nas kpi.
— Nie, mówię poważnie. Rozmyśliłem się.
Heniek podskoczył na łóżku.
— Już zapóźno na rozmyślenie się! Pan mi wczoraj o tem powiedział przez telefon, ale ja nie wziąłem pod uwagę. Czy pan jest dziecko, czy co? To tak załatwia się interesy?...
— Sza! — przerwał mu Sztyfel. — Poco się irytować, kiedy pan sobie żartuje...
— Nie żartuję — zawołał Murek.
— Ale zaraz się okaże, że to żarty. Niech pan patrzy!
Wyjął z kieszeni plikę dokumentów i zaczął je rozkładać przed Murkiem:
— Oto paszport emigracyjny z fotografją tej dziewczyny, nie fałszywy. Prawdziwy! Tylko na zmyślone nazwisko. Oto bilet okrętowy do Buenos Aires! Oto świadectwo uzyskania pracy, wystawione przez władze argentyńskie, oto bilet okrętowy dla Heńka... I co pan myśli, że to nic nie kosztuje? To grube pieniądze kosztuje! Ja jestem poważny kupiec. Moje słowo jeszcze więcej kosztuje, niż pieniądze. Na tę dziwkę ja już mam umowę z inną branżą. I prędzej mi tu włosy na dłoni wyrosną, niż będę gadał o jakiemkolwiek rozmyśleniu. Szkoda każde następne słowo.
Murek kiwnął głową:
— Przyznaję, żeście mieli wydatki i gotów jestem to zwrócić.
— Ale my nie potrzebujemy zwrotu! — wrzasnął Heniek. — My potrzebujemy towar!
— A „towaru“ nie dostaniecie! — Murek uderzył pięścią w stół.
— Sza! — wyciągnął ręce Sztyfel. — Sza! Spokojnie.