Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wana, zaś dochodzenie utrudniają świadkowie zajścia, których zeznania są sprzeczne.
Uspokoił Murka nieco telefon do szpitala. Podając się za krewnego Kuzyka, dowiedział się, że ranny jeszcze nie odzyskał przytomności i że niema nadziei utrzymania go przy życiu.
W każdym razie rozsądek nakazywał nie wracać na Jasną ani też nie iść do Czabana, póki Kuzyk nie umrze. Jeszcze raz zadzwonił do Arletki, która na szczęście żadnych nowin nie miała, a o siódmej do szpitala, by usłyszeć, że Kuzyk jeszcze żyje.
Zdecydował się tedy skomunikować z Czabanem. Ostatecznie mógł mu przecież powiedzieć, że dzwoni skądś, spod miasta. Telefon odebrał Żołnasiewicz i zawołał radośnie:
— Jak to dobrze, że doktór już jest! Szwagier zaraz... Sewerku! Sewerku! Doktór Klemm!
Nie upłynęły dwie sekundy, a w słuchawce rozległ się głos Czabana:
— Serwus! Gdzie cię djabli noszą! Ja muszę z tobą natychmiast widzieć się!
— Co się stało? — przestraszył się Murek.
— Paskudna rzecz. Przyjeżdżaj zaraz! Ja tu głowę tracę.
— Ale, czy coś w związku ze mną??
— Djabli tam! Ze mną. Rozumiesz, te amerykańskie małpy chcą mnie do kryminału. Już tu w ambasadzie, i wogóle niebo i ziemię poruszyli.
— Ale za co?
— Za te działki. Czepiają się! Czy ty u siebie? To ja zaraz przyjadę.
— Ja jestem pod Pruszkowem — skłamał Murek i zapewnił Czabana, że przyjdzie, jak tylko będzie mógł. Narazie zaś radził mu porozumieć się z prezesem Bolińskim, któ-