Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiego, tak aksamitnego dotknięcia. A pozatem komponuje.
— No, to składam pani najlepsze życzenia...
— Dziękuję. Widzi pan... i ja znalazłam swój cel w życiu. Tomek, jak każdy wielki artysta, jest jak dziecko. Trzeba się nim opiekować, dbać o niego, pielęgnować...
— Nie wygląda na słabowitego — skonstatował Murek. — Chłop musi być zdrowy, jak byk.
— Dzięki Bogu. Tylko jego nerwy, jego nerwy! On jest taki wrażliwy. I nic dziwnego. Może to właśnie jest warunkiem artyzmu. Prawda?... Czasami kaprysi, jak pięcioletni chłopczyk. I taki niezaradny, niepraktyczny. No, wprost nie wiem, jak dałby sobie radę bezemnie. A jaka to byłaby szkoda, gdyby taki talent zmarnował się. I talent, i człowiek. Bo on w gruncie jest najzacniejszym, najszlachetniejszym chłopcem...
— W gruncie. A nie w gruncie?
— Wogóle — zapewniła. — Wogóle to wyjątkowy człowiek. I tak bardzo mnie kocha! Bardzo mnie kocha. Bardzo... Niech tylko skończy konserwatorjum. To najważniejsze. A jest troszeczkę leniwy — zaśmiała się. — Trzeba go czasami zapędzać do pracy.
— Ile on ma lat?
— Dwadzieścia siedem. Ale wygląda znacznie młodziej. Prawda?...
— Owszem... — przyznał Murek.
— Zaraz panu coś pokażę.
Wybiegła i przyniosła pudło ze skrzypcami. Otworzyła je z pietyzmem. Wewnątrz owinięte jedwabiem leżały skrzypce.
— To jego, Tomka. Bardzo drogie i stare skrzypce. Dostał je w spadku po stryju. To niespodzianka, którą dla niego przygotowałam, bo za tydzień są jego urodziny.
— Jakto? On nie wie, że dostał taki spadek?