Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jeżeli miał zanotowane hasło, musiało być tutaj. Napróżno jednak Murek przetrząsnął od góry do dołu całą szufladę, napróżno przejrzał wszystkie kieszenie w starej marynarce, wiszącej za szafą. Ledwie zdążył usiąść na krześle pod oknem, gdy wróciła Kuzykowa.
Wydostała salceson, masło, zimny kotlet wieprzowy, zasłała stół białym obrusem. Sama jeść nie chciała, tylko piła z temperamentem i coraz bliżej przysuwała się do Murka. Pachniało od niej chlorkiem i potem, wyraźne zmarszczki otaczały usta, a zaczynająca więdnąć skóra na szyi przy każdym uśmiechu wyciągała się na żylastych ścięgnach.
Kuzykowej było pilno, a i Murek śpieszył się, chociaż z innych powodów. To też przy stole niewiele spędzili czasu. Uniknąć łóżka było niepodobna. Kobieta później rozgadała się.
Narzekała na nudy i monotonję życia, na to, że czeladnik Syrkowski myśli o ożenku z jedną kuchtą, co służyła u lekarza i uzbierała wielkie pieniądze, podobno dwa tysiące, na męża, który pije coraz więcej, że go z knajpy trudno wyciągnąć.
— A jakże w partji patrzą na to jego pijaństwo? — zapytał Murek.
— Im co? Dla nich on zawsze jest na zawołanie. Tylko dla mnie nie.
— Na zawołanie, jak na zawołanie, bo jakże to, szukają go po knajpach?
— Nie, gdzież tam! On się ukrywa przed nimi z tem chlaniem. Tylko, jak wzywają go, jak przyjdzie kto, to ja po niego lecę i sprowadzam. Nawet jak klient z obstalunkiem przyjdzie, to dla niego nieważne.
— A z partji ważne?
— Juści.
— A skąd ty wiesz, że dany facet jest z partyjnym interesem?