Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bieskie oczki i dwie nieomal białe nitki zamiast brwi na wypukłem czole. Tak, był to Majster, dawny współlokator od pani Koziołkowej z Solca, dawny wspólnik z napadu na Skolimowskiej.
— Jeżeli zdążył mnie dostrzec — pomyślał Murek — i jeżeli mnie poznał... Ładna historja.
Oczywiście nie poszedł już do kantorku. Zawrócił i wyszedł. Uspokoił się dopiero na ulicy. Doszedł do pierwszego rogu, przeczekał chwilę, a przekonawszy się, że nie jest śledzony, odetchnął. Doskonale wiedział, że Majster, gdyby go poznał, nie zostawiłby mu możności ucieczki. W warsztacie zaś nigdy przedtem nikt Murka nie widział i nie mógł Majstrowi dać żadnych informacyj. To też postanowił nie pokazywać się tam więcej, a umówić się o remont przez telefon.
Nie była to przesadna ostrożność. Gdyby Majster i Piekutowski wpadli na jego ślad, groziłoby to nieobliczalnemi następstwami. Przedewszystkiem zażądaliby odeń rozrachunku, a później zastrzeliliby go przy pierwszej okazji. Mogli też, dowiedziawszy się o jego dobrej sytuacji materjalnej, szantażować go groźbą denuncjacji. Wystarczyłby zwykły anonim do Urzędu Śledczego. Niechby tylko policja zbadała Czabana, już wyszłoby na jaw, że odzyskał swoją walizkę przez Murka.
— A tu byłby koniec.
Pozostawało jeszcze jedno wyjście: przyznać się Czabanowi do wszystkiego. Ostatecznie Murek obecnie bez trudu mógł go trzymać w szachu. Zbyt wiele miał w ręku przeciw niemu dowodów. Wystarczyłoby, by i Czabana wsadzono na kilka lat do paki. Ale i takie rozwiązanie nie uwalniało Murka od dawnych wspólników. Chyba zrezygnować ze wszystkiego, znowu zmienić nazwisko, uciec i pozacierać ślady. I to teraz, gdy wszystko układało się coraz le-