Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę pani, już straciłem na to wszelką nadzieję.
— Dlaczego?
— Gdzież taki mól książkowy, jak ja, taki niezgrabiasz w stosunku do kobiet, pochłonięty nauką i interesami, ma czas na wyszukanie sobie żony... Ani czasu, ani umiejętności.
— Przesadza pan.
— Nie. Dzisiejsze panny nie takich lubią mężczyzn.
— A cóż panu brakuje?
— Powodzenia.
— Bo pan o nie nie zabiega.
— Nie umiem.
— Nudny pan jest!
— Właśnie.
Jechali jakiś czas w milczeniu. Na skręcie ukazał się motocykl i Murek w obawie, by koń panny Tunki nie spłoszył się, chwycił go za cugle. Wałach jednak zachował się zupełnie spokojnie.
— Czy pan nie był żonaty? — odezwała się panna Tunka.
— Nie. Byłem tylko zaręczony.
Głos mu załamał się i tak zmienił, że spojrzała nań uważniej.
— I kochał ją pan?
— Tak.
— A ona?
— Była... była największą tragedją mego życia. Zniszczyła je, splugawiła, opluła, podeptała.
Zacisnął zęby i dodał:
— Nie wyobrażałem sobie, by jeden człowiek mógł drugiemu sprawić tyle krzywdy, taką podłością zapłacić za najpiękniejsze, za najgłębsze uczucia.
— A... ona żyje?