Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wzmianka kończyła się ustępem:
„Wobec tego, że na klatce schodowej w tej kamienicy brak ram okiennych, a parapety są niskie, nie można wykluczyć nieszczęśliwego wypadku. Brana jest również pod uwagę ewentualność porachunków w świecie przestępczym. Śledztwo w toku”.
Murek bez trudu domyślił się reszty. Arletka wzięła jego rewolwer jedynie na wypadek, gdyby plan się nie udał. Obejrzał broń i rzeczywiście nie brakowało w niej żadnego ładunku. Złożył gazetę i zamyślił się.
Miał ją zawsze za odważną dziewczynę. Wiedział, że potrafi być bezwzględna i nielitościwa. Nigdy nie przypuszczał jednak, że zdecyduje się na morderstwo, że zdoła z zimną krwią zabić człowieka, który bądź co bądź żywił dla niej jakieś uczucia.
— Nawet śmiała się i żartowała — stwierdził nie bez obrzydzenia, ale i z podziwem. — Trzeba właśnie umieć być takim...
A Arletka umiała. Przyszła dopiero wieczorem, roześmiana, rozmowna, wręcz radosna. Zarzuciła Murkowi ręce na szyję i przeciągnęła się zalotnie:
— Co za szczęście! Pomyśl tylko: Jestem wolna! Zupełnie wolna.
Oczy jej iskrzyły się.
Murek starał się ukryć zdziwienie. Usiadła na fotelu, podciągnąwszy pod siebie nogi i dziecinnym rozbawionym tonem, tonem, którego nigdy dotychczas u niej nie słyszał, zaczęła opowiadać z najdrobniejszemi szczegółami, jak ułożyła i wykonała swój morderczy plan. Opowiadała to niczem bajeczkę z miną taką, jakby spodziewała się zachwytu i pochwał od słuchacza.
I Murek dał się w to wciągnąć. Musiał i chciał tego. Zawzięcie bronił się przeciw refleksjom, wpatrywał się w jej