Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zbliżyła się doń i spojrzała mu wprost w oczy.
— Jak będzie z nami?...
Murka trochę zaskoczyło to pytanie. Arletka nie przestała mu się podobać. Raczej przeciwnie: wyglądała teraz ładniej, niż przedtem. Działał zresztą na Murka zawsze jej chłodny rozsądek, a mówiąc poprostu, cynizm. Ilekroć myślał o przyszłości, zawsze przychodziła mu na myśl ona. Postawienie jednak sprawy tak zdecydowanie, wydało mu się jakiemś niebezpieczeństwem. Jak będzie z nami! Czy nie wyobraża sobie czasem, że się z nią ożeni?...
Odpowiedział dyplomatycznie:
— Będzie jak najlepiej. Jak sama zechcesz.
— U kogo ty tu mieszkasz?
— Wdowa, staruszka.
— Ma córkę?
— Dajże spokój, — zaśmiał się. — Widzę, do czego zmierzasz, Nie mam żadnej kobity...
— Oprócz — przerwała mu — tych, które do wróżby przychodzą.
Murek wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie:
— Jesteś zazdrosna?
— Nie, — potrząsnęła głową. — Chcę tylko wiedzieć, jak sprawy stoją. I czy mam poco... — nie dokończyła, lecz Murek domyślił się, z ostrego błysku w jej oczach, że ma to związek z owem rzuconem kiedyś, na wspomnienie Czarnego Kazika: „On nie będzie żył”.
— Ja bardzo tęskniłem za tobą, — zaczął Murek, — sądziłem jednak, żeś ty już o mnie zapomniała, żeś może nawet wyszła zamąż...
Zaśmiała się:
— Za kogo?
— No, choćby za tego swego Kazika.
— Wolałabym skoczyć do Wisły — powiedziała ponu-